wtorek, 26 lipca 2016

Wielki skok na kasę w Dzień Niepodległości!


Will Smith o Independence Day: Resurgence, powiedział że “nie zagra w tym filmie ponieważ nie wierzy w możliwość jego sukcesu”. Niestety, miał rację i próba kontynuacji hitu kinowego sprzed dwudziestu lat, to absolutna porażka. Historia jest pisana na kolanie, brak w tym wszystkim głównego bohatera, bo każdy pcha się na główny plan i na siłę ciągnie swój wątek. Zestawienie starszych aktorów z młodszymi wprowadza dziwny dysonans, a niektóre postaci z pierwszej części, które wracają w kontynuacji po prostu oszpecono: na przykład postać dra Okuna(Brent Spiner) – ten szalony naukowiec z długimi włosami, którego rozpozna każdy kto oglądał pierwszą część – w Resurgence, z poczciwego wariata zrobiono dodatkowo podstarzałego geja, którego na dodatek uśmierca się w mało smaczny i przerażająco komiczny sposób. To już nie było nawet śmieszne, bo humor w tym żałosnym skoku na kasę jest na możliwie najniższym poziomie i raczej żenuje niż bawi.
W Independence Day z 1996 roku, ludzkość walczyła z kosmitami za pomocą dostępnych sobie aktualnie narzędzi i to sprawiało, że nasze zwycięstwo coś znaczyło i było ważne dla widza. Postaci w tamtym filmie były o niebo lepiej zarysowane i można było się z nimi minimalnie identyfikować. Humor pojawiał się dla odprężenia widza, a nie jak w tegorocznym gniocie w celu sztucznego go rozbawienia, a koniec końców zażenowania. W tej tragicznej kontynuacji mamy dostęp do technologii obcych, ale nikt przez tych śmiesznych kilka lat nie pomyślał nawet o zbudowaniu porządnych tarcz ochronnych. Spotykamy za to wesołe plemię, które szlachtuje kosmitów maczetami(czyżby jakieś nawiązanie do wyczekiwanej trzeciej części Machete kills again… in space! ?).
To co mogłoby działać na korzyść filmu, to wygląd obcych(pomijając naszego wybawcę, który wygląda jak niedomalowany, gadający pokeball – zero wyobraźni ze strony twórców). Obcych natomiast było więcej, byli lepiej pokazani i wreszcie „walczyli bardziej”, co było efektowne i miłe dla oka. Jeśli już mowa o efektach miłych dla oka, to właśnie one są drugim i ostatnim moim zdaniem atutem tego miernego obrazu. Dla wielu jednak efekty specjalne zastosowane w Resurgence będą oczywistością, standardem, a więc należy się tak naprawdę zastanowić czy istotnie są czymś co mogłoby przekonywać do obejrzenia filmu. Aktorów nie potępiam, ale współczuję tego, że dali się uwikłać w ten cyrk. Scenariusz i reżyseria zostawiają natomiast wiele do życzenia. Twórców zjadła chciwość i chęć pokazania zbyt wielu wątków jednocześnie. Jednym słowem serwują nam bardzo bogate danie, które nie ma żadnego smaku.
W skrócie Independence Day: Resurgence, to nic innego jak tylko kolejna gigantyczna próba wyłudzenia pieniędzy od widzów, bazująca na nostalgii i sławie hitu sprzed lat. Takich oszustw – bo inaczej tego nazwać nie można – było i będzie jeszcze wiele, dlatego strzeżcie się kochani i dobierajcie repertuar po przejrzeniu kilku recenzji. Inaczej wasze oczy mogą stanąć w płomieniach jak moje kiedy musiałem oglądać to żenujące widowisko.

Ocena: 1/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski