Do
tej pory Polakom udało się zdobyć 12 Oskarów. Wygrywaliśmy nagrody głównie za
muzykę i zdjęcia. Od czasu do czasu ktoś otrzymał Oskara honorowego, lub za
całokształt twórczości czy po prostu reżyserię. W 1982 Zbigniew Rybczyński
otrzymał statuetkę za najlepszy film animowany(Tango) i od tamtego czasu pomału przestawaliśmy wierzyć, że sen o
Oskarach dla najlepszego filmu w naszym wykonaniu może się spełnić. Do czasu
gdy na drogę po legendarną figurkę nie wstąpiła Ida(2013), Pawła Pawlikowskiego. Od festiwalu, do festiwalu,
zdobywając coraz to więcej nominacji, a finalnie również nagród[1](w
tym tych najbardziej prestiżowych), Ida wywalczyła sobie upragnionego przez
naszych rodaków Oskara[2].
Była radość, a nawet euforia[3], w
niektórych miejscach niemalże nabożne celebracje tryumfu Polskiej
kinematografii, na którą wcześniej rodzimy rząd skąpił uwagi i pieniędzy. Na
krótką chwilę wszyscy zamienili się w kinomanów, krytyków i filmoznawców
pierwszego sortu, byle tylko móc w jakikolwiek minimalny sposób uczestniczyć w
tym jakże podniosłym wydarzeniu, lub zwyczajnie wykorzystać sprzyjającą mu
uwagę dla własnych celów[4].
Po
okresie upojenia sukcesem obrazu Pawlikowskiego przyszedł w końcu czas
wytchnienia, który umożliwia podejście do tematu na trzeźwo. Wykorzystując ten
burzliwy okres od czasu uhonorowania Idy
Oskarem, do dnia dzisiejszego rozmawiałem z kim tylko mogłem, pytając ludzi o
ich własne zdanie na temat tego filmu. Ku mojemu zdziwieniu osoby z którymi
rozmawiałem nie różniły się bardzo w swoich poglądach dotyczących Idy, pomimo, że różniło je wszystko
inne(wykształcenie, wiek, wyznanie, zawód etc.). Dzięki swojemu małemu śledztwu
mogłem przewartościować własne spostrzeżenia i wreszcie mogę się tym wszystkim
z Wami podzielić. Nie będę jednak powtarzał tego co możecie zobaczyć w
wywiadach czy innych recenzjach, skupię się na tym czym ten film jest dla mnie
i, jak się przekonałem, dla wielu innych, podobnie myślących osób.
Jako
pierwsze rzuca się w oczy zestawienie dwóch kobiet(głównych bohaterek), które
bez wątpienia są swoim przeciwieństwem. Młodziutka Ida, dla zakonu siostra Anna(Agata
Trzebuchowska) przed złożeniem ślubów otrzymuje polecenie od przeoryszy aby
spotkała się ze swoją ostatnią żyjącą krewną, ciotką Wandą(Agata Kulesza). Ta
ujawnia siostrzenicy prawdę o niej samej, zaś scena w której po raz pierwszy
Pawlikowski stawia je naprzeciwko siebie nawet nieco mnie rozbawiła. Oto bowiem
kontrastuje się czystą cnotę z dekadencją; świat zakonu znika w mgnieniu oka,
aby ustąpić pola rzeczywistości. W radiu gra muzyka, a Wanda popala papierosa z
wyuczoną nonszalancją. Nie ma tu ostrych cięć czy gwałtownych efektów
dźwiękowych. Pozostają różniące się od siebie, a zestawione w niezwykle
naturalny sposób zdjęcia. Ten kontrast charakterów, tak pięknie zobrazowany
przez Ryszarda Lenczewskiego i Łukasza Żala, będzie widoczny niemalże przez
cały film, aby wreszcie pokazać jak cnota zderza się, a następnie łamie w
obliczu tłumionych uczuć i brutalnej rzeczywistości. Przejścia Idy są bowiem
niczym próba silnej woli(wiary, jeśli ktoś woli w tę stronę), przy czym piękne
jest to, że tej próbie poddany jest właśnie zwyczajny człowiek, a nie święta
figura, za jaką na początku Ida może uchodzić w oczach widza. W całości przemawiają
do mnie wypowiedzi Pawlikowskiego mówiącego o tym, że jest to film o
zwyczajnych ludziach w zwyczajnym świecie, nie zaś o ikonach, które miałyby
odzwierciedlać jakieś większe, napompowane idee. Tu nie ma męczenników, ani
świętych; ofiar ani katów; wszyscy bohaterowie są rozgrzeszani i równi sobie[5]
poprzez ciszę(czyt. brak sprzeciwu wobec rozgrzeszenia bohaterów i rozliczenia
się z przeszłością).
Te
proste losy, które odkrywamy na szlaku Idy i Wandy są zarówno największą zaletą,
jak i wadą filmu. Pozwalają na luźną, nie przytłoczoną wielką światową
historią, kontemplację przeżyć jednostki, ale mogą również powodować znużenie.
Tym znużeniem najprędzej zarażą się osoby młodsze, które nie mają wielkiego
pojęcia o tym jak Polska kiedyś wyglądała, lub mogła wyglądać jeśli spojrzymy
na to z punktu wyjścia reżysera filmowego. Znużenie to chwyci również tych z
nas(tutaj muszę dopisać siebie i swoich rozmówców), którzy zwyczajnie w
przeszłości babrać się nie lubią(a przynajmniej nie w takim stopniu w jakim mamy
do tego tendencję w naszym kraju): pamięć to rzecz fundamentalna, ale nie
możemy sobie pozwolić na życie przeszłością, to do niczego nie prowadzi.[6] W
tym przypadku nikt z kim rozmawiałem nie miał, podobnie jak ja, wątpliwości, że
Ida to zwyczajnie piękna pocztówka ze
starych lat, za którą kryje się jakaś dawno zapomniana opowieść.
Zaraz po fabule i zanurzonych w niej
bohaterkach, należy uwzględnić formę. I tym razem prostota gra na korzyść filmu.
W tym przypadku to właśnie w technice filmowania znajdujemy najważniejsze dla
całości przesłanie, oraz pytanie jakie stawia nam Paweł Pawlikowski. Magia tego
obrazu broni go również przed tak zwyczajną historią, którą obrazuje. Nieruchome
kadry zostały ujęte standardowym dla akademii formatem 1:37:1[7], a
charakter zdjęć kojarzy się z wielkimi dziełami Antonioniego, Godarda czy
Morgensterna, choć tych skojarzeń każdy będzie mógł znaleźć o wiele więcej z
uwagi na uniwersalność w stylu kadrowania mise-en-scène. Czarno-biały, kadrowany
stacjonarnie obraz[8]
podkreśla, że nadrzędnym jego celem jest sama obserwacja, nie zaś wysnuwanie
daleko idących wniosków. Każdy niemalże kadr nadawałby się na osobne zdjęcie do
galerii, co sprawia, że film przypomina album z fotografiami z dawnych lat. Reżyser
dzięki tym zabiegom przed każdym widzem z osobna stawia swoje ulubione pytanie:
kim jesteś? Odpowiedzi udzielamy w sposób w jaki ustosunkujemy swoje podejście
do problemów postaci w filmie. Tych problemów nie brakuje, a dzięki temu, że są
one silnie zindywidualizowane, nasza odpowiedź pozwala nam przewartościować
swoje myślenie co do wielu palących kwestii[9].
Świat
Idy może przypominać zdjęcie, na tle
którego poruszają się bohaterowie. Nie możemy jednak zapominać, że to także
film drogi. Rzeczywistość w nim przedstawiona może sprawiać wrażenie brudnej,
smutnej i zastałej[10],
tak jednak nie jest: to świat pełen emocji, wydarzeń, ruchu i przemian. We
wszystkim co oglądamy przebija się bowiem w jakiś niezrozumiały sposób pewien
optymizm. Może wywołuje go fakt, że to co najgorsze już za nami? Może to sentyment
wywołany powrotem do przeszłości? Na dłuższą metę ciężko jednak jasno
odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ten niczym nie uzasadniony optymizm
symbolizuje zarówno postać młodego Lisa(Dawid Ogrodnik) jak i muzyka
pojawiająca się w tle(piosenki Koterbskiej, Mariniego, Kulig). Oba te elementy
są nieco nie z tej bajki, pozwalają jednak widzowi na chwilowe wytchnienie
podczas wędrówki Idy.
Pierwsze
wrażenie po obejrzeniu Idy było dla
mnie nijakie. Szargało mną odczucie, że to film biedny fabularnie i
stylistycznie. Film o niczym i chyba dla nikogo, bo ileż razy można opowiadać
podobne historie? Dopiero po trzeciej projekcji zacząłem uświadamiać sobie przesłanie
i wartości jakie niesie ze sobą ten film. Teraz już wiem, że w jakiś sposób ten
film zapamiętam(pozytywny rzecz jasna), tym bardziej po werdykcie Akademii
Oskarowej. Wiem również, że jest zrobiony po mistrzowsku, a decyzja o
zastosowaniu w nim starszego stylu była strzałem w dziesiątkę. Niestety
historia jaką ze sobą niesie zupełnie do mnie nie przemawia. Tę wątpliwość w
materię fabuły Idy potwierdził każdy
z moich rozmówców, co musi przecież o czymś świadczyć. Może jesteśmy zmęczeni
podobnymi historiami? Może jednak w ten dobry sposób pogodziliśmy się z
przeszłością i nie potrzebujemy dowodu na to, że to możliwe? Może boimy się w
ogóle wdawać w dyskusję na tematy, które ten film porusza, ale nie z braku
wiedzy, czy postawy, ale z braku chęci szarpania się z krzykaczami, którzy i
tak wiedzą swoje? A może tak bardzo pochłonęła nas zagraniczna perspektywa
filmowania rzeczywistości, że nie umiemy doszukać się sensu w czymś co ma
większą wartość artystyczną?
Te
i wiele innych pytań stawia dla mnie Ida.
Zadając je jednak, sama sobą udowadnia, że jest filmem wartościowym i ważnym –
cudownie byłoby rzec, zamykającym pewien rozdział w historii naszej
kinematografii, ale to pewnie niemożliwe. Mogę mieć tylko nadzieję, że kolejni
twórcy uciekający się do podobnych tematów zrobią to równie kunsztownie i
gustownie co twórcy Idy, którzy nie
szarpiąc się z historią na siłę, skłonili nas do poważnych przemyśleń na temat
tego co nam dała i kim dzięki niej jesteśmy?
Ocena: 4/6
[1] Aż 36 różnych
nagród! W tym oczywiście Oskar i BAFTA.
[2] Muszę przyznać, że ten Oskar dał
mi tyle samo radości i satysfakcji, co powodów do zastanowienia się nad sobą i
swoim podejściem do filmu w ogóle. Nie będąc zawistny, bez zbędnych porównań i
uzasadnień, w jakiś sposób odczułem to jako mało wartościowe, bądź zbyt proste
zwycięstwo. Nie wspominając już o opiniach w stylu: żebraliśmy, żebraliśmy i w
końcu wyżebraliśmy tą samą kwestią od wielu lat, swojego małego Oskara.
[3] W Łodzi
sprzedawano nawet „ciastka filmowe” Ida.
[4] Zawrzało
na temat czy Ida, to film antypolski,
czy może antysemicki? Jałowe spory na ten temat mogły wiele osób dodatkowo
zniechęcić do obejrzenia filmu, który jakby nie patrzeć stał się w Polsce
popularny dopiero po otrzymaniu Oskara, lub w ostateczności po nominacji. Nie
jest to jednak nic dziwnego, krótkowzroczność i egoizm w podejściu do wielu
tematów to chyba nasza cecha narodowa: widzimy tylko dwa punkty, pośrodku których
znajduje się to czego dostrzec nie jesteśmy najczęściej w stanie – właściwy sens.
[5] Jeśli bohaterowie
filmu Ida sami nie udzielają sobie
swoistego rozgrzeszenia, to robi to za nich ich własna przeszłość. Zdawać by
się mogło, że ich życiem rządzi fatum, które sprowadzili na siebie
wcześniejszymi wyborami.
[6] Mógłbym
w tym momencie napisać kolejną pracę o tym w jaki sposób postrzegam przeszłość
i jaki ma ona wpływ na nasze teraźniejsze bytowanie, ale nie o to tutaj chodzi.
Paradoksalnie Ida broni się przed
nadętym historyzmem tym, że osobom interpretującym ten film przez pryzmat wojen
i holokaustu zaburza właściwy odbiór siebie, gubiąc je w labiryncie znaczeń, do
których Pawlikowski w cale nie dążył, a od których usilnie się odżegnuje.
[7] Format academy: 1:33:1 (4x3) – Uznany przez
Akademię Filmową w 1932 roku za standardowy format filmowy 35 mm. Obecnie
częściej stosowany w odniesieniu do taśm 16 mm. Jest to zarazem tradycyjny
format telewizyjny(przed pojawieniem się ekranów panoramicznych).
Pełna klatka taśmy 35 mm ustalona przez Akademię Filmową to tak naprawdę 1:37:1. Niemniej jednak w czasie projekcji filmu maska na projektor zmienia współczynnik kształtu obrazu do 1:85:1(w przypadku filmów z USA) lub 1:66:1(dla filmów europejskich). Kinooperatorzy amerykańscy, którym nie udaje się dostosować maski do filmów europejskich ukazują często niepożądane elementy – kurz, brud, włosy, a nawet mikrofony – w okolicach krawędzi kadru.
Tom Kingdon, Total directing: integrating camera and performance in film and television, Silman-James Press, Los Angeles 2004
Pełna klatka taśmy 35 mm ustalona przez Akademię Filmową to tak naprawdę 1:37:1. Niemniej jednak w czasie projekcji filmu maska na projektor zmienia współczynnik kształtu obrazu do 1:85:1(w przypadku filmów z USA) lub 1:66:1(dla filmów europejskich). Kinooperatorzy amerykańscy, którym nie udaje się dostosować maski do filmów europejskich ukazują często niepożądane elementy – kurz, brud, włosy, a nawet mikrofony – w okolicach krawędzi kadru.
Tom Kingdon, Total directing: integrating camera and performance in film and television, Silman-James Press, Los Angeles 2004
[8] Jeśli
dobrze zaobserwowałem to z ruchomym kadrem mamy do czynienia dopiero pod koniec
filmu.
[9] Nie należy
jednak myśleć, że Ida to film, który
ma na celu cokolwiek, czy kogokolwiek rozliczać. Równa, pokazuje, że czasem
najlepiej przebaczyć, zapomnieć i po prostu iść dalej jeśli to możliwe, ale z
całą pewnością nie osądza.
[10] Wiele
zdjęć powstało w Łodzi, która jako jedno z niewielu, jeśli nie jedyne miasto w
Polsce zachowuje w pewnych miejscach klimat lat 50-60. Uzasadnianie tym faktem
wyboru planu zdjęciowego mnie osobiście w równiej mierze cieszy, co smuci.
Czasem mam wrażenie, że Polska w filmie to jedynie brudna Łódź i przekolorowana
Warszawa. Ze skrajności w skrajność.