Na ostatnią część Hobbita czekałem z
niecierpliwością. Nie dając się sprowokować różnymi opiniami (najczęściej nie
pochlebnymi) wreszcie wybrałem się do kina żeby móc samemu sprawdzić skąd ta
cała wrzawa wokół filmu. Niestety, sprawdziły się moje najgorsze obawy i owe
nie pochlebne plotki jakich zdążyłem się już naczytać i nasłuchać okazały się
prawdą. Muszę przyznać, że już dawno się tak nie zawiodłem na jakimś filmie. Z
tej feralnej historii wynikają jednak dwie dobre sprawy: pierwsza, to taka, że
mam o czym pisać, druga to przypomnienie sobie ważnej lekcji mówiącej o tym
żeby nie wiązać zbyt wielkich oczekiwań z filmem zanim się go nie zobaczy.
Tolkien to marka sama w sobie. Wie,
lub przynajmniej domyśla się tego, każdy myślący człowiek. Marka sprawdzona i
dobra, która do dzisiaj sprzedaje się doskonale i na której wyrosło już kilka
pokoleń fanów Śródziemia, czy fantasy w ogóle. Każda książka autora jest
maksymalnie dopieszczona i nawet jeśli nie zdążył on o to zadbać za życia, to
doskonale się w tej roli spisuje jego syn. Hobbit to nieco ponad trzysta stron
magicznego tekstu, który pobudzał fantazję wielu twórców przed Peterem
Jacksonem, o którym z kolei trzeba jasno powiedzieć: Władca Pierścieni to było
Twoje dzieło życia stary, ale Hobbitem się pogrzebałeś. Do czasu obejrzenia
Hobbita(tak ostatniej jego części, jak i jej poprzedniczki – pierwszą część
uznaję akurat za dość dobrą, może dlatego dałem się tak potwornie nabrać?)
szanowałem Petera Jacksona. Teraz uważam, że rządza pieniądza zrobiła z niego
nie tylko kłamcę i aroganta, ale przede wszystkim złodzieja. Bazując na
twórczości Tolkiena, której jak udowodnił zupełnie nie zrozumiał, naciągnął
kilkadziesiąt tysięcy ludzi na obejrzenie jego mam nadzieję ostatniego filmu.
Na pewno ostatniego z dziedziny Tolkiena, ponieważ syn autora zabrał rozbisurmanionym
filmowcom prawa autorskie do dzieł ojca – w imieniu wszystkich fanów J. R. R.
Tolkiena, dziękuję Christopher. Żeby tego było mało kina szły tak dzielnie za
przykładem złodziei z fabryki snów, że na projekcje 3D(z dopłatą rzecz jasna)
wpuszczano ludzi z „jednorazowymi” okularami, które współpracują tylko i
wyłącznie z tym filmem. Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać, ja osobiście po
obejrzeniu filmu miałem ochotę urwać komuś łeb… domyślacie się komu J.
Do samego obrazu pod względem technicznym nie mam większych zastrzeżeń. Problemy zaczynają się na poziomie przekładu. Pierwszych
kilkadziesiąt minut – konkretnie do momentu gdy Thorin nie stawia czoła obłędowi
– daje wrażenie pięknego końca filmów o Hobbicie. Do tego momentu można by powiedzieć,
że film rehabilituje swoją poprzednią część i właściwie zamyka trylogię(o
rozbiciu książeczki dla dzieci na trzy, ponad dwu godzinne filmy nawet się nie
wypowiem). Niestety to co musimy obejrzeć później to najpiękniejsza[1]
filmowa porażka 2014 roku i gwóźdź do trumny Petera Jacksona jako poważnego
reżysera. Z całego sensu książki nie zostaje tutaj już nic. Absurd goni absurd,
a ukoronowaniem wszelkich idiotyzmów, które możemy zaobserwować na ekranie są walki
niczym z Matrixa(dla niektórych bohaterów grawitacja zdaje się po prostu nie
istnieć). Żeby choć trochę unaocznić błędy jakich dopuścili się twórcy wypiszę
po prostu w punktach te najgłupsze elementy, które być może pozwolą Wam podjąć
dobrą decyzję, nie wybrać się do kina i zaoszczędzić nieco pieniędzy:
- Thorin nie walczy toporem, ale mieczem, a na koniec filmu nie odzyskuje Orkrista, ani nawet Arcyklejnotu, który po prostu znika. Żeby było weselej z całego patosu śmierci Thorina zrobiono zwyczajną rąbankę. W podobny niegodny sposób ukazano śmierć Filiego i Kiliego.
- Szeroko pojęci zielonoskórzy noszą na sobie ciężkie zbroje, mimo to wieśniacy chlastają ich bez najmniejszego problemu czym tylko mogą, a Bilbo zabija je za jednym strzałem… rzucając im w głowę kamyczkami. Skuteczność przeciwników jest żadna, a pomysły na ich nowe rodzaje sprowadzają ich obecność do bawiącego widza mięsa armatniego.
- Pojawiają się krasnoludy, ale niestety ukazani są dość miernie, żeby nie powiedzieć śmiesznie. Sam Dain wali z bani wszystko co się rusza po czym jakby nigdy nic strzela piątkę z Thorinem na polu bitwy. Krasnoludy dysponują również kozicami, które pojawiają się w zupełnie niewytłumaczalny sposób. Same również mają tendencję do przenoszenia się magicznie w czasie i miejscu – ot takie małe przeoczenie.
- Beorn i Orły to armia, którą sprowadza Radagast… jego tam nie było, a Beornowi odebrano nawet chwałę z zabicia Bolga, prawdziwego głównodowodzącego armii zła w Bitwie Pięciu Armii.
Mógłbym tak długo, ale jestem już wystarczająco zniesmaczony. Zdążyliście już
zauważyć, że nie jest to typowa recenzja. To raczej zażalenie na faktyczny stan
rzeczy. Moim skromnym zdaniem Jackson chciał chyba pokazać, że lepiej napisałby
Hobbita od samego Tolkiena. Tym samym napluł zarówno na spuściznę legendarnego pisarza jak i na zaufanie i oczekiwania jego fanów(swoich zresztą także).
Filmu nie udało mu się zrobić, za to dowiódł swojej pychy, chciwości i
arogancji. Czego by się jednak nie napisało nie ulega wątpliwości, że po
skradzeniu z kieszeni widzów kilku milionów dolarów, Petera Jacksona na pewno
nie nękają wyrzuty sumienia. Mam nadzieję, że w 2015 unikniemy tak bezczelnych
zagrań ze strony filmowców. Tego życzę przy okazji tej pierwszej recenzji w tym
roku zarówno sobie, jak i Wam.
Ocena: 2/6
[1]
Piszę „najpiękniejsza” ponieważ trzyma stylistykę poprzednich filmów, a zatem
również Władcy Pierścieni. Jest to jednak wyłącznie stylistyka wizualna. Z tego
też powodu nie rozpisuję się o kostiumach, grze aktorskiej czy zdjęciach. Te są
bez zarzutów: jeśli akceptowaliście te elementy we Władcy Pierścieni, to i
tutaj będą się one podobały.
Osoba, która nie widziała filmu może nie rozumieć niektórych treści, ale każdy kto czytał książkę zastanowi się rzeczywiście dwa razy zanim wybierze się do kina. Szkoda, że pominąłeś aktorów etc. ale w sumie można to sobie łatwo sprawdzić. W ogóle fajna recenzja i rzetelne podejście. Nie kryjesz braku obiektywności, ale to nie szkodzi, bo w przypadku Twojego stylu pisania to w ogóle nie razi. Będę śledził kolejne wpisy. Powodzenia :-)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałem, że jakiś styl w tym co tworzę widać. Wielkie dzięki Gatsby za pozytywną opinię. Miło wiedzieć, że stara się dla kogoś kto to docenia. Mam cichą nadzieję, że faktycznie komuś pomogę kiedyś zdecydować na co iść, a na co nie iść do kina. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńProblem z Hobbitem jest taki, że Jackson świetnie wyłapał i zrealizował we Władcy Pierścieni połączenie epickości i swojskości. I te dwie cechy oddają ogólny klimat tamtej sagi. Zabrakło mu jednak refleksji nad Hobbitem, nie dostrzegł, że jest to po prostu bajka dla dzieci, nie ma tutaj historia takiego potencjału dramatyzmu i wielkości, jest pełna dziur i rozwiązań typu deus ex machina, Jackson jest albo słabym reżyserem i stara się trzymać swojego stylu(który okazał się dobrze dopasowany do poprzednich filmów) do końca, albo miał naciski, żeby nic nie zmieniać i nabijać kabze producentom filmu, bo marketing był i jest gigantyczny, o czym świadczą dochody z serii Hobbit, które przebiły te z LOTR kilkukrotnie. Ogólnie moim zdaniem w tym filmie jest problem formy, która jest niedostosowana do narracji. To tak jakby robić naleśniki w garnku, a nie na patelni. Można, ale po co.
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się. Hobbit to książka dzięki której Tolkien stał się rozpoznawalny, a ludzie pragnęli czytać jego dzieła. Dosłownie prosili o więcej. Ta książka dla dzieci ma w sobie tyle samo magii i tę samą niesamowitą siłę przyciągania czytelnika co pozostałe książki J.R.R.
OdpowiedzUsuńJackson natomiast pokazał, że zupełnie tego nie zrozumiał i zamienił najbardziej kultowy świat fantasy jaki stworzył człowiek w cyrk i maszynkę do robienia pieniędzy. Żerując na ufności fanów popełnił chciałoby się rzec świętokradztwo.
Co do formy, to myślę, że nie jest ona taka zła. Paradoksalnie to właśnie ona utrzymuje ten film w zgodzie stylistycznej z pozostałymi i chyba tylko dzięki niej da się na tym wysiedzieć do końca w kinowym fotelu.
Dzięki za wpis :-) Pozdrawiam
Magie i przyciągnie owszem, ale epickości i dojrzałości w porównaniu do LOTR jest w Hobbicie tyle co kot napłakał. A forma jest znośna bo znana z poprzedniej trylogii. Problem z tym, że moim zdaniem Hobbit ma zupełnie inną narrację i nacisk położony gdzie indziej niż Władca Pierścieni przez co wymagał innego stylu.To tak jakby w LOTRowej stylistyce nakręcić Wiedźmina. Prawdopodobnie byłoby to może nawet ciekawe lecz pierwowzór książkowy obraca się wokół nieco innego stylu, bardziej realnego i zepsutego niż Władca Pierścieni i otrzymalibyśmy Władce Bis, a nie Wieśka.
UsuńA książce Hobbit nic nie chce odjąć, jest bajką, ale jednocześnie początkiem, przyczynkiem do powstania i rozwinięcia tego świata w kolejnych książkach. Gdyby nie Hobbit to nie byłoby Władcy;) ale i tak są to dwie stylistyki, jeden świat, ale dwie stylistyki, o czym najlepiej świadczy pokazanie krasnoludów. W Hobbicie to pocieszna gromada, niby wojownicy, ale mało w sumie samodzielni, przypominający dzieci właśnie troche. A we Władcy są to znacznie dojrzalsi wojowie, którzy sieją śmierć i zniszczenie. Tolkien więc pozolił wyewulować tej rasie w swoich książkach i z czegoś a'la smurfy stać się groźnymi i poważnymi zabójcami. Gimli gromi tłumy przeciwników, a drużyna Thorina w książce gubi jedzenie, wpada w pułapkę Troli(ratuje ich gandalf), wpada w ręce goblinów!!!(tak, Gimli miażdży tabuny Orków i Goblinów, a 13 osobowa ekipa zostaje bez walki pojmana), idziemy dalej, Krasnoludy zostają pojmane przez pająki i ratuje je Hobbit!!, Thorin zostaje porwany przez leśne elfy i reszta ekipy też. Krasnoludy są ratowane przez Gandalfa i Bilba, ciągle wpadają w tarapaty. A Gimli rozpiernicza wrogów bez problemu;) Więc zmiana stylu i wizerunku krasnoludów jest znaczna, a ich zachowanie w Hobbicie jest dostosowane do młodszego odbiorcy, a we Władcy już do dojrzalszego czytelnika