Franklin Delano Roosevelt
- Horror w klasycznym rozumieniu gatunku.
Podstawą horroru
jako gatunku jest przerażenie widza.[…]Tym co wyróżnia horrory jest obecność
czynnika nadprzyrodzonego, najczęściej w postaci potwora lub ducha, który w
jakiś sposób narusza porządek natury.[1]
Powyższy,
nieco pobieżnie napisany cytat, zaczerpnąłem z akademickiego wręcz podręcznika
dla filmoznawców. Formułuje on zagadnienie horroru być może niezbyt
precyzyjnie, aczkolwiek wystarczająco jak na okres kina niemego(nieliczne
wyjątki w zasadzie jedynie potwierdzają regułę). W innym podręczniku czytamy(w
cale nie precyzyjniej):
Horror ma
szokować, wstrząsać, wzbudzać obrzydzenie, czyli mówiąc krótko – przerażać. Ta
nadrzędna zasada kształtuje wszystkie pozostałe konwencje gatunku.[…]W
horrorze(straszy)niebezpieczny wybryk natury, coś co pogwałca nasze zwyczajne
wyobrażenie o normalności, co wydaje się niemożliwe.[2]
Napisałbym,
że obie definicje są poprawne, ale jedynie jeśli chodzi o ramy czasowe w jakich
powstały. Tak właśnie bywa z horrorem, że podobnie jak w przypadku innych
gatunków filmowych, a może nawet znacznie bardziej, ulegał on na przestrzeni
lat znacznym przemianom i ewolucjom, zarówno technicznym jak i ideowym. Pomimo
formy i tematyki, która jest bardzo często nieumiejętnie przywracana przez
współczesnych twórców, horror jaki znamy z naszych multipleksów różni się
znacznie od swoich audiowizualnych początków. Filmowy horror swoje początki
bierze z literatury, aczkolwiek nie jest to jego jedyne źródło, o czym
przekonamy się w dalszej części mojego wywodu. Przyjmijmy więc chwilowo te dwie
definicje za właściwe i podążajmy dalej w poszukiwaniu prawdy o tym czym był
horror w kinie niemym, a czym jest dla nas dziś?
- Pierwsze straszenie.
Za
pierwszy Europejski film grozy uważa się dwuminutowe dzieło Georges’a Melies’a Rezydencja diabła(1986), w którym przeistoczony z formy nietoperza diabeł,
Mefistofeles wyczarowuje z ogromnego kotła sługi ciemności. Melies w swojej
późniejszej twórczości będzie się jeszcze nie raz uciekał do wszelakich
monstrów(chociażby jego księżycowi ludzie), lecz nie będą one dominowały obrazu
na tyle, aby można go zaklasyfikować jako horror. Filmy grozy nie były dla kina
tamtego okresu zbyt atrakcyjne, koncentrowano się na prostej rozrywce i
dokumentacji życia codziennego, dopiero w późniejszym etapie rozwoju kina
niemego ekspresjoniści niemieccy i producenci amerykańscy wypromowali nieco ten
gatunek. Wiele lat później, za oceanem, na gruncie Amerykańskim pojawia się
tajemniczy Frankenstein(1910) w
reżyserii J. Searle Dawley’a-wyprodukowany przez New York Film Studio of Thomas
Edison. Szesnastominutowy film poniósł porażkę, należy jednak wziąć pod uwagę
fakt, że rok jego produkcji, w filmowym uniwersum Ameryki zdominowany był przez
Griffith’a(aż 7 filmów!), z którym mało kto mógł konkurować.
Dwa
kontynenty, dwadzieścia lat różnicy i intrygująco obca jak dla amerykańskiej
kultury tematyka na pierwszy film grozy. Postarajmy się dociec co było skutkiem
powstania tak zaskakujących obrazów i jakie były ich następstwa… dlaczego w
ogóle horror przeniknął do estetyki filmu?
- Ta wielka, straszna Ameryka.
Zasadniczo
nie powinienem pisać o horrorze, jako „amerykańskim”, gdyż większość wczesnych pomysłów
na obrazy tego gatunku w Nowym Świecie, przywędrowała ze starego lądu. Gdy
niezliczone rzesze imigrantów wyruszały na podbój Ameryki w nadziej na
dostatnie i wolne życie, przywoziły ze sobą także lęki i koszmary Starego Świata.
Być może więc pierwszy amerykański horror był w istocie pomysłem imigranta,
który przybył do ameryki wcześniej? Bardzo możliwe, bo dzieło Shelly nie było z
początku aż tak rozpowszechnione jak się uważa. W ten sposób powstały
najbardziej monumentalne dzieła gatunku, jak Dracula(1931) czy Frankenstein(1931)
z niezapomnianymi kreacjami Bela Lugosi’ego i Borisa Karloffa(oba filmy były
już udźwiękowione, warto jednak o nich pamiętać jako o produkcjach przełomowych,
wieńczących dorobek kina niemego w tej dziedzinie).
Naturalnie Ameryka posiadała własne demony
skryte w ciemnościach(te właściwe amerykańskim podwórkom wyciągnął na światło
dzienne dopiero Alfred Hitchcock, ja wskażę na te nieco mniej znane), o których
przez wiele lat milczano, lecz które biją wyraźnie z obrazów filmowych. Otóż
gdy Europę ogarnęła wojenna zawierucha, Nowy Świat rozwijał się pozornie
spokojnie. Do czasu gdy z frontów pierwszej wojny światowej nie zaczęli
powracać odmienieni, zdeformowani, okaleczeni i zmasakrowani synowie, ojcowie,
mężowie. Ludzie bez kończyn, chorzy psychicznie, całkowicie inni od
obowiązującej normy-dziwadła, potwory. Na fali takiej inności uformowała się
pozycja jednego z pierwszych i zarazem najlepszych amerykańskich aktorów kina
grozy, Lon’a Chaney’a.
Urodził
się w 1883 roku w Kolorado Springs w USA. Jego rodzice byli głuchoniemi, więc
musiał porozumiewać się z nimi za pomocą gestów. Pewnie dlatego był tak
ekspresywny na planie filmowym, co potwierdza fakt, że w tym samym filmie
często grywał dwie role. Znany był jako "człowiek tysiąca twarzy"-
sam projektował maski do swoich filmów. W pamięci wielu pozostanie jako gwiazda
horrorów lat 20- Quasimodo, czy demoniczny wampir z London After Midnight.
Współpracownicy na planie tego ostatniego potwierdzają, jak bardzo Chaney
poświęcał się dla filmu- sztuczna szczęka, której używał, sprawiała mu ból, a
żeby uzyskać niezwykły wytrzeszcz oczu, musiał nosić specjalne metalowe krążki.[3]
Kocham ten moment z Upiora w
operze, gdy tłum zagania go nad rzekę, a on unosi dłoń tak jakby coś w niej
trzymał i chciał w nich tym rzucić. Następnie otwiera dłoń i pokazuje, że jest
pusta, a oni przyskakują do niego i katują na śmierć. Jednak ten moment gdy
otwiera dłoń-patrzcie na jego twarz-uśmiecha się, jakby mówił: acha! wykiwałem
was![4]
Oto
jest esencja prawdziwego horroru, czynnik o którym dziś mało który reżyser
pamięta, ale o tym może na samym końcu. Chaney zazwyczaj grał rolę zwyczajnych
ludzi, których los przemienia w odrażającą potworność. To tylko jedna z
nielicznych przecież w kinie tamtego okresu przesłanek o tym jak
nietolerancyjne dla odmienności było społeczeństwo amerykańskie. Właśnie
okrucieństwo dla podobnych odmieńców, sprawiało, że stawali się oni potworami,
a temat tej odmienności był wykorzystywany w amerykańskich horrorach przez
bardzo długi okres czasu, zwłaszcza po przywróceniu go do łask przez film Freaks(1932).
Tak
można by podsumować Nowy Świat w kwestii kina grozy: legendy i mity
Europejskie, plus lęki samych amerykanów przed nowym i nieznanym, innym
obliczem świata jaki tonął w wojnie i zbliżającym się kryzysie.
- Europa-kolebka klasyki horroru.
Zatoczymy
pełne koło powracając do Starego Świata. Jak już pisałem nie można pisać o
klasycznym horrorze w odniesieniu do gruntu amerykańskiego, gdyż pomysły
wywodziły się tak z literatury, jak wierzeń europejskich. Wampiry, wilkołaki,
Frankenstein i wiele innych stereotypowych potworów narodziło się właśnie tutaj,
zaś w Ameryce nasze „kochane” potwory zostały jedynie ładniej sprezentowane i
bardziej dochodowo sprzedane. Nie zmienia to faktu, że amerykańscy producenci
filmowi nie mogli się równać z siłą przebicia i oddziaływania, właśnie
europejskich horrorów.
Pierwszym
wartym uwagi dziełem europejskich(Niemieckich)twórców kina grozy jest Golem(1915) reżyserii P. Wegener’a. Film
opowiadający tragiczne losy istoty ulepionej na kształt człowieka z gliny, a
następnie z powodu swej inności skazanej na śmierć. Bardzo często się o nim
zapomina, choć prawdopodobnie jest to drugi w historii horror! Film już w
tamtych czasach miał swoje kontynuacje(1920), co świadczy o jego popularności.
Drugim
monumentalnym dziełem jakie zrodziło się w umysłach niemieckich ekspresjonistów
był film Gabinet doktora Caligari(1920)
reżyserii Roberta Wiene. Film zdobył niesłychaną popularność, a kilka lat temu
został nawet wydany w odnowionej, poprawionej jakości(pierwotny jego budżet
choć nie był porażający zapewnił reżyserom szkoły ekspresjonistycznej stałe
miejsce w awangardzie filmowej tamtego okresu).
Nic
dziwnego, że idąc za ciosem Niemcy w dwa lata później kręcą film, który na
zawsze zmieni oblicze horroru, mowa oczywiście o Nosferatu. Symfonia grozy(1922) reżyserii F. W. Murnau’a, który to
film również doczekał się swojej zremasterowanej wersji. Charakterystyczne
kolory odróżniające dzień od nocy, przekonywująca scenografia i naturalnie
przerażająca do dziś kreacja Max’a Shreck’a w roli Nosferatu(podobno chodziły
plotki o tym, że Shreck faktycznie jest wampirem-zaznaczę tylko, że ludzie w
cale nie byli wówczas głupsi od nas!; oto dlaczego każdy prawdziwy fan horroru
powinien zamknąć się w pokoju, zgasić światło i obejrzeć ten film sam na sam)-wyjątkowy
obraz stał się prawdziwym arcydziełem i klasykiem gatunku. Pisałem wcześniej o
amerykańskim Draculi z Bela Lugosi’m
w roli głównej- film ten był długoterminową odpowiedzią na sukces Nesferatu, mniej udany artystycznie, ale
ostatecznie również nieźle się sprzedający obraz także doczekał się
współczesnej poprawionej wersji. Tytuły można by podawać jeszcze
długo, gdy jednak spojrzymy na sprawę kina grozy w perspektywie lat, nie
ograniczając się jedynie do okresu niemego, trop zaprowadzi nas do jasnych wniosków:
horror lubi się powtarzać, lecz od epoki zależy w jaki sposób to zrobi, jakie
nowe idee nałoży na swoje wypracowane formy i wreszcie, czy w ogóle jeszcze
jakieś idee przekazuje?
- Koniec podróży. Czas odpowiedzi.
Na
początek odpowiem na pytania o to czemu horror przeniknął do kina i dlaczego
tak dobrze, wbrew wszystkiemu się trzyma: kino jest stosunkowo młodą dziedziną
i jako taka zachowuje niepohamowaną tendencję do adaptacji wszelkich innych
form, zwłaszcza fabularnych. Jeśli na domiar tego są to fabularne formy, które
silnie oddziałują na odbiorcę jest niemalże pewne, że kino pochwyci taką formę
jako pierwszą. Obraz filmowy umożliwił nam stawienie czoła nieznanemu z
bezpiecznej odległości. Możemy więc z bliska ujrzeć potwory, których wcześniej
śmiertelnie się obawialiśmy, z czasem czyniąc je swoimi „ulubionymi” stworami,
lub nawet bohaterami(Godzilla). Formy legend jakie zaadaptowało kino były, są i
będą aktualne zawsze, zmienią się jedynie-jak już pisałem-pewne nadpisane nań
treści.
Niegdyś
aktor grający w horrorze musiał umieć nie tylko przestraszyć, lecz wzbudzić
emocje, ukazać naturę potwora, która przecież w cale nie musiała być zła(o
Frankensteinie pisze się jako o „łagodnym potworze”), musiał zaskoczyć widza
swoją kreacją nie mogąc liczyć na zaawansowane efekty komputerowe, czy
oddziałujące na wyobraźnię widza i tworzące napięcie efekty dźwiękowe- aktor
musiał być w pewnym sensie światem horroru sam w sobie. Dziś od nikogo by się
tego nie wymagało, bo szczerze powiedziawszy wątpię żeby aktorzy, którzy w
naszych czasach grają w horrorach potrafili choć jedną czwartą tego co ich
koledzy po fachu sprzed kilkudziesięciu lat. Dziś w wyścigu najlepszy
aktor/aktorka filmów grozy chodzi nie o to ilu widzów się przestraszyło, ale o
to jak szybko i boleśnie kończy się moja rola. Tłocząc w to próby poetycznej
gry aktorskiej, odgrywania długich sekwencji śmierci niczym z Makbeta nie
straszymy, ale śmieszymy widza, albo po prostu degustujemy.
Kolejnym
ciosem jaki zadano horrorowi w naszych czasach jest oczywiście pozbawienie go
treści ideowych- choć ta bolączka wyjątkowo nie dotyczy jedynie horrorów,
prostactwo i rosnąca ignorancja sięga coraz to dalej. Obecnie jest niewielu
reżyserów(zliczyłbym ich może na palcach jednej ręki: Romero, Carpenter, Barker...cóż),
którzy chcą przez horror coś przekazać, coś więcej niż hektolitry syropu
kukurydzianego barwionego na czerwono i góry mięsa walającej się po planie
filmowym. Horror okresu kina niemego adaptował ważne dla ludzkości legendy,
które żyły w nas od pokoleń i których się zawsze baliśmy, bądź ukazywał mroczną
stronę naszej natury. W późniejszych czasach poruszano w horrorach ważne
kwestie: wojny(Deathdream, 1972), patologie
społeczne(Psycho, 1960), konsumpcjonizm(Dawn of the dead, 1978; The Stuff, 1985),
rasizm(Night of the Living Dead, 1968),
rozbuchanie seksualne(Last House of the
Left, 1972), zagrożenia morlaności i religijności(Exorcist, 1973; Omen, 1976) i wiele, wiele innych istotnych
kwestii. Kto dziś przejmuje się takim pojmowaniem czy kształtowaniem kina
grozy, które mogłoby de novo stać się przydatne społecznie, skoro lepiej
pokazać obrzydzającą masakrę, lub wystraszyć widza wyciem przeróżnych
niskobudżetowych elementów dźwiękowych? Wszystko zaczęło się psuć odkąd
pojawiła się niezdrowa moda na filmu klasy „gore”, gdzie rozrywką jest właśnie
rozrywanie wszelkiego żywego stworzenia na kawałki w bezmyślnej orgii
brutalności i nierzadko pornografii. Odpowiadając więc na pytanie, czy horror
przekazuje jeszcze jakieś treści moralne, muszę z przykrością stwierdzić, że
nie, a nawet jeśli to na ogół widz i tak ogłuszany jest na projekcji gołym
biustem i potokiem sztucznych flaków.
Miejmy
nadzieję, że w końcu jakiś porządny reżyser stworzy horror, w którym nie będzie
trzeba marnować ton farby, czy kilogramów mięsa. Miejmy nadzieję, że w końcu
ludzie przypomną sobie, że to czego muszą się bać, to właśnie sam strach… to
coś co czai się każdej nocy w kącie waszego pokoju i nie daje wam spokojnie
spać… to właśnie takie coś, co wielki Chaney dzierżył w swojej dłoni w ostatnich
ujęciach Upiora z opery(1925), a
wierzcie mi, że ta legendarna, zaciśnięta dłoń w cale nie była pusta…
[1] E.
Nurczyńska-Fidelska, K. Klejsa, T. Kłys, P.Sitarski, Kino bez tajemnic, wydawnictwo Piotra Marciszuka Stentor, Warszawa
2009, s.48
[2] D. Bordwell, K. Thompson, Film Art. Sztuka Filmowa. Wprowadzenie., wydawnictwo Wojciech Marzec,
Warszawa 2011, s.373-374
[3] Źródło: www.filmweb.pl (http://www.filmweb.pl/person/Lon+Chaney-100680)
[4] Nightmares in Red, White and Blue. The Evolution of American Horror
Film. Narrated by Lance Henriksen, reż. Andrew
Monument, prod. Ingo Jucht, scen. Joseph Maddrey, USA 2009, cyt. Larry
Cohen(04:40-05:20)tłumaczenie własne ze słuchu
Ma Pan bardzo ciekawe spostrzeżenia, ale ja sadze ze filmy gore jednak odrobine metafizyki przemycają w swoim przekazie. Chodzi o cos co starożytni nazywali katharsis, oczyszczenie poprzez wyładowanie emocji. Te latające kończymy i flaki, ból i zniszczenie sa elementarnymi cechami ludzkości, a normy kulturowe i społeczne tlumia w nas te emocje i kontrolują(choc moze bardziej starają sie kontrolować) ich natężenie tak aby wybuchaly tylko w trakcie wojny a nie podczas zakupow w warzywniaku. Wspolczesna kultura jednak zachlysnela sie tym rozwiązaniem i stad pauperyzacja i osłabienie sily widoku rozwalania czaszek i krwi sikającej z urwanych członków. Proszę pomyśleć co będzie dalej, bo tak jak Pan pisal kino wchlania wszystko co wiąże sie z emocjami i eksploatuje dany temat do porzygu, obniżając pkerwotna sile danej fabuly czy formy przekazu. Krew i flaki nikogo nie dziwią, co będzie wiec pokazywane dalej?? Bo interes zwany kinem musi się krecic... Swoja droga nawet w grach komputerowych twórcy odeszli od modelu bezmyślnej sieczki, moze wiec scenarzyści wola współcześnie lokować swoje pomysły w przemysl rozrywki komputerowej, a nie tej analogowej, wyświetlanej na białej płachcie ekranu... Mógłby Pan napisać cos o roli scenarzysty w kinie, bo akurat tego nie wiem, ale zawsze sadzilem ze scenarzysta jest większym tworca niż reżyser, bo to on to wszystko wymysla i widzi jako pierwszy, a reżyser jest troche jak rzemieślnik który dopasowuje idee do ram filmu, ale to tylko moje zdanie i nikogo nie chciałem nim urazić:)
OdpowiedzUsuńKatharsis w odniesieniu do filmów grozy zawsze będzie właściwym kontekstem. Będzie się ono jednak różniło od właściwego sobie sensu: w horrorze nie zostajemy oczyszczeni do końca. Pozostajemy napiętnowani. Zyskujemy świadomość tego, że za nasz rozwiązły tryb życia (tylko dla przykładu) zostajemy ukarani my, albo nasi bliscy. Tego procesu nie można cofnąć i nie można z niego wyjść całkowicie bez skazy, ale to właśnie ta skaza powinna powodować naszą przemianę. Horrory są w rzeczywistości bardzo umoralnionym kinem, które uderza w widza bezpośredniością swojego przekazu: popraw się, albo giń (czy inaczej, żyj ze świadomością tego jakim jesteś złym człowiekiem).
UsuńCiekawa uwaga na temat roli scenarzysty i reżysera. Postaram się o tym pomyśleć w najbliższym czasie i odpowiednio odnieść się do tej problematyki, tym bardziej, że sam miałem przyjemność znaleźć się zarówno w jednej jak i drugiej roli.
Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam.
Jednak zgodnie z definicją, katharsis jest właśnie tym co Pan opisał:) Nie sądzi Pan chyba, że gdy np. ktoś oglądał w starożytnym teatrze Edypa to po współprzeżyciu z głównym bohaterem współżycia z matką został całkowicie oczyszczony. Katharsis ma właśnie polegać nie na pełnym oczyszczeniu, a raczej na wyładowaniu napięć, ale nie na ich pozbyciu sie. Bo gdyby miało to na celu pozbywanie się napięć to ludzie zostawali by po kilku seansach kukłami bez emocji:) a swoją drogą zapraszam na https://pl-pl.facebook.com/KrytycyFilmowiUL no i mógłby Pan postarać się o lepsze pozycjonowanie Pana bloga, bo znaleźć go to prawdziwa sztuka, a szkoda, żeby pozostał Pan w nieodwiedzanej części internetowych przestrzeni. Pozdrawiam i dziękuję za odpowiedź
UsuńŹle się wyraziłem. Chodziło mi o to, że w odniesieniu do katharsis "po horrorze" poza tym, że daje nam do myślenia, to napełnia nas strachem. O stowarzyszeniu krytyków filmowych pomyślę jak najbardziej - byłoby to na pewno niezwykle budujące otoczenie, choć chcę najpierw wyrobić sobie pewną systematykę, co w moim przypadku jest problematyczne :-) W innym wypadku mógłbym mieć wyłącznie problemy. Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam.
Usuń