Pamiętam
gdy po raz pierwszy obejrzałem Igrzyska
Śmierci(2012). Zaraz po skończonej
projekcji musiałem wybrać się na długi spacer w celu ukojenia emocji i nerwów.
Do dziś pamiętam szok jakiego doznałem, a tym którzy dziwią się czemu
podszedłem do tego co zobaczyłem tak emocjonalnie odpowiadam: to normalne kiedy
oglądamy jak Schwarzenneger dziesiątkuje swoich wrogów w radosnej rozwałce,
inaczej to wygląda gdy zamiast góry mięśni oglądamy napuszczone na siebie
niczym dzikie bestie dzieci[1];
obok takiego obrazu nikt o zdrowych zmysłach nie przechodzi obojętnie!
Do
tego atmosfera Panem i śmiałe ukazanie: przemocy, segregacji oraz wyraźnych kontrastów
jako wątków ponadczasowych, które sięgają każdego szczebla drabiny społecznej. Władza
jako narzędzie nadzoru i terroru absolutnego; społeczeństwo w której na klasę
wyższą pracuje cała reszta, która jest do tego eksploatowana do granic
możliwości w każdej dziedzinie życia; prawo ustanawiające de facto bezprawie;
głód, bieda i wszechogarniające poczucie końca rzeczy – podsumowując te
obserwacje najstraszniejszym staje się właśnie fakt, że to nie do końca zmyślone
realia. Gdyby się przyjrzeć temu co dzieje się na świecie, to dochodzi się do
wniosku, że jesteśmy świadkami takiego horroru tu i teraz, na Ziemi. W sposób
oczywisty film dał mi również wiele do myślenia o kondycji człowieka jako
jednostki oraz trybiku w społecznej maszynie współczesności, ale smutne wnioski
jakie po tychże przemyśleniach wyciągnąłem, zachowam dla siebie gdyż nie są one
celem tej pracy.
W
oczekiwaniu na kolejną filmową odsłonę Igrzysk
Śmierci(niestety okazała się nieco gorsza od poprzedniej części) błyskawicznie
przerobiłem trzy tomy powieści Suzanne Collins dzięki czemu uświadomiłem sobie,
że to kolejny cud kulturowy jakiego możemy doświadczyć w naszych czasach.
Począwszy od magicznego świata wykreowanego przez J. K. Rowling, poprzez
romantyczne(aczkolwiek nieco naiwne i niedopracowane) wskrzeszenie postaci wampira
w wykonaniu Stephenie Meyer, kończąc - przynajmniej na razie – w Panem,
stwierdzam, że urodziłem się w dobrym czasie jeśli chodzi o powstające, nowe
artefakty kultury. Gdy jeszcze do tych kwiatków dołączę myśl o Peterze
Jacksonie, który wskrzesił mojego ulubionego pisarza dla szarych mas, znikają dla
mnie wszelkie wątpliwości. Sztuka filmowa naszych czasów umożliwia, nam – niewiernym
Tomaszom epoki obrazu, ujrzenie światów, które mogliśmy wizualizować sobie
jedynie w myślach. Jeśli do tego oddaje sensy i nie chybia w swoich wyobrażeniach,
to otrzymujemy dzieło, które doskonale uzupełnia literaturę, dając jej drugie
życie. Podobnie działo się w przypadku wymienionych przeze mnie pozycji i
podobnie dzieje się w przypadku najnowszej części Igrzysk Śmierci – Kosogłosa(2014).
Po nieco gorszej, jak już
wspominałem, części drugiej zatytułowanej W
pierścieniu ognia(2013), austriacki reżyser Francis Lawrence postanowił
nieco zmienić perspektywę i pozwolić nam odpocząć od standardowego kina akcji –
już w tym momencie mogę stwierdzić, że był to bardzo mądry ruch, który sytuuje
najnowszą część trylogii na drugim miejscu, zaraz po jej premierowej odsłonie.
Lawrence po raz kolejny balansuje na krawędzi podejmując się niełatwego tematu,
zadziwiająco celnie trafiając w gusta i oczekiwania widzów, podobnie jak udało
mu się to przy takich produkcjach jak Constantine(2005)
czy I Am Legend(2007). Scenarzyści:
Danny Strong oraz Peter Craig, którzy współpracowali w różnej mierze przy scenariuszach
do poprzednich części, powtórzyli sukces Igrzysk
Śmierci przekładając niemalże jeden do jednego fabułę powieści na filmową
narrację[2].
Dla dociekliwych film: Kosogłos, gdyby
spojrzeć na jego przełożenie według książki, rozpoczyna się w bliżej
nieokreślonym czasie między drugim a trzecim tomem, zaś kończy na chwilę przed
rozdziałem 13 ostatniej części trylogii. Gdy się przypatrzeć, to Kosogłos ma 27 rozdziałów, można więc
powiedzieć, że podział ostatniego tomu na dwie części przebiegł dość
sprawiedliwie. I choć zakończenie filmu w takim momencie pozostawiało pewien
niedosyt, to zostało zrobione z wyczuciem. Dla kogoś kto książek nie czytał, to
zakończenie będzie na pewno świetnym pretekstem do obejrzenia kolejnej części
filmu, lub zwyczajnie przeczytania powieści.
Kosogłosa poprzedziła
również bardzo wyraźna w swoim przekazie akcja reklamowa „Kapitol pozdrawia”, która ukazywała „typowych” mieszkańców
wszystkich podporządkowanych Dystryktów. Te zdjęcia, które udało mi się z owej
kampanii odnaleźć możecie oglądać pod bieżącą recenzją. Dodatkowym, przykrym
wątkiem, który przyczynił się jednak do rozreklamowania filmu była śmierć Philipa
Seymoura Hoffmana, który wcielił się w rolę Plutarcha Heavensbee, jednego z
głównych organizatorów Ćwierćwiecza
Poskromienia. Te szokujące elementy oraz wcześniejsza sława, jaką cieszy się
do dziś powieść Collins, wpłynęły na niesamowity marketing Kosogłosa sprawiając, że film prawdopodobnie pobije rekordy kasowe.
Dla przykładu Igrzyska Śmierci(2012)
zarobiły 152 mln dolarów, W pierścieniu ognia(2013)
przyniosło zysk rzędu 158 mln dolarów, zaś Kosogłos(2014)
już teraz, gdy film jest jeszcze świeżo po premierze, daje swoim twórcom zyski
rzędu 125 mln dolarów.
Jeśli
chodzi o aktorów, to obsada nie uległa zmianie, zarówno jeśli chodzi o bardzo
dobry poziom odgrywania postaci z powieści jak i nazwiska w czołówce. Jennifer
Lawrence po raz kolejny czaruje swoją grą aktorską, której nawet najlepsi
krytycy do dziś nie są wstanie ubrać w słowa. Ta dziewczyna ma w sobie po
prostu „to coś” co sprawia, że naturalnie oddaje grane przez siebie postaci[3].
Jej płomienne przemówienia chwytają za serce równie emocjonalnie jak jej czyny
w poprzednich częściach. Bardzo podobała mi się również scena, w której
Lawrence autentycznie śpiewała piosenkę The
Hanging Tree. I choć ona sama jako Katniss Everdeen, twarz rebeliantów
walczących o życie, jeszcze się chyba nie obudziła, to przecież nic straconego
bowiem pierwsza część Kosogłosa, ma
za zadanie wprowadzić widza w stan oczekiwania i napięcia.
Z
ról nieco bardziej rzucających się w oczy należy zwrócić uwagę na Elizabeth
Banks, która doskonale wczuwa się w rolę żyjącej w swoim świecie Effie
Trinkett, oraz Woody’ego Harrelsona, który po raz kolejny dzięki perfekcyjnej kreacji
zapijaczonego mentora, Haymitcha Abernathy’ego, pozwala widzowi na chwilę wytchnienia
od napięć związanych z przebiegiem akcji. Przyjemnie było również zobaczyć na
ekranie Natalie Dormer w roli reżyser, Cressidy, której zadaniem jest uwiecznić
działania głównej bohaterki(Dormer szerzej znana jest z roli Margaery Tyrell w
serialu Gra o Tron; wspólnie z
Lawrence tworzą dla męskiej części widowni niezapomniane przeżycia estetyczne).
Na końcu wspomnę jeszcze o postaci pani prezydent Almy Coin, w którą wcieliła
się Julianne Moore – niestety w jej przypadku widzę błąd w obsadzie filmu: zarówno
na poziomie gry aktorskiej(zbyt ciepła i przystepna) jak i prezencji Moore.
Naprawdę lepiej pasowałaby tutaj Jodie Foster, a przykładem na to jak Coin
powinna wyglądać w wersji z Jodie, niech będzie kreowana przez aktorkę postać sekretarz
obrony, Jess Delacourt z filmu Elysium(2013),
choć to naturalnie tylko moje zdanie.
Scenografia została zaprojektowana i
wykonana perfekcyjnie, podobnie jak miało to miejsce w poprzednich częściach. Patosu
wielu scenom dodaje również piękna muzyka Jamesa Howarda, którego chyba nikomu
przedstawiać nie trzeba. Dystrykt 13 zrobił na mnie niesamowite wrażenie, gdyż
jego wnętrza oddano dokładnie w ten sam sposób w jaki widziałem go czytając
powieść. Pojazdy, kostiumy i pozostałe rekwizyty to oczywiście kwestia sporna
względem odbioru książki lecz jeśli chodzi o ich filmowe odpowiedniki, to
należy przyznać, że wszystko do siebie pasowało, a kostium Katniss podobał mi
się chyba jeszcze bardziej niż ten, który rysował się w mojej głowie w trakcie
lektury.
Jak
pisałem wcześniej Kosogłos jest dość
stonowany w porównaniu do poprzednich części filmu. Mniej tu wybuchów, mniej
akcji. Nie mniej jednak przemyśleń i głębi postaci. Nie mniej piękna i analogii
do współczesności – niektórzy Polacy mogliy nawet stwierdzić, że wiele tu
analogii historycznych, choć ja wolę zachować dystans w podobnych dociekaniach.
Kosogłos część
1, to naprawdę dobre, mocne i zrównoważone stylistycznie kino science fiction,
które z powodzeniem kontynuuje sukces swoich poprzednich części, a to przecież
zdarza się ostatnimi czasy bardzo rzadko. Każdemu kto oglądał poprzednie części
mogę śmiało powiedzieć, że nie zawiodą się na kontynuacji! Tym, którzy jeszcze
nie doświadczyli fenomenu Igrzysk Śmierci,
mogę tylko poradzić żeby wzięli się za czytanie i nie przechodzili obojętnie
koło czegoś tak wyjątkowego, bo w przyszłości mogą tylko żałować.
Ocena: 5/6
Plakaty z kampanii reklamowej pierwszej części Kosogłosa:
[1]
Nie ma się co oszukiwać, widz w naszych czasach jest w dużej mierze znieczulony
i ciężko zaskoczyć go przemocą, z której przeważnie robi się atrakcję lub coś co
ma obrzydzać, a nie wywoływać powszechną dezaprobatę zła. Ciekawym przykładem
na takie znieczulające nas zabiegi może być scena z filmu Quentina Tarantino, Inglorious Basterds(2009): widz siedzący w kinie może odczuwać
nawet radość z tego jak bohaterowie rozprawiają się z nazistami – w końcu to ci
źli Niemcy, którzy zasługują tylko na okrutną śmierć. W pewnym jednak momencie
sytuacja ulega odwróceniu. Tarantino pokazuje nam salę wypełnioną
znienawidzonymi przez nas nazistami, którzy przednie bawią się, oglądając jak
giną amerykańscy żołnierze. W tym momencie reżyser wyraźnie woła do nas: to
właśnie wy, tak właśnie wyglądacie śmiejąc się z rozłupywania i skalpowania
niemieckich żołnierzy, którzy koniec końców również byli ludźmi z krwi i kości.
Prosty, aczkolwiek niezwykle wyrazisty zabieg, który uwielbiam przytaczać jako
przykład.
[2]
Należy zauważyć, że pisanie scenariusza do Igrzysk
Śmierci nie było ciężką kwestią gdyż wydarzenia w powieści ukazywane są nam
z perspektywy pierwszej osoby. Jest to niemalże filmowa narracja, która
umożliwiła tak bliskie trzymanie się szczegółów.
[3]
W 2013 roku Lawrence otrzymała Oskara za najlepszą rolę pierwszoplanową, którą
zagrała w filmie Silver Linings Playbook(2012).
Wywołało to niemałe zdziwienie pamiętajmy jednak, że fundacja Oskarów nie służy
wyłącznie nagradzaniu aktorów, ale również ich promocji – naleciałości jakie
pozostały po dawnej świetności Hollywoodu. W takim ujęciu prościej zrozumieć
dlaczego Lawrence otrzymała Oskara, a np. biedny DiCaprio dotąd obchodzi się
smakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz