Film
A long way down (2014), który dziś
mam przyjemność dla Was recenzować będzie zapewne pierwszym poważnym sukcesem
francuskiego reżysera Pascala Chaumeil znanego wcześniej jako twórca
romantycznych komedyjek reżyserowanych niemalże pod linijkę standardów
fabularnych i technicznych(nie złych, po prostu boleśnie przeciętnych). Polskie
tłumaczenie tytułu jako: Nauka spadania,
jest przestrzelone i bezmyślne jak większość pomysłów dystrybutorów w naszym
kraju[1] –
zwyczajnie nie należy brać go pod uwagę. Oryginalny tytuł w naszym języku brzmi
dokładnie: Długa droga w dół, i tak
być powinno. Zwłaszcza, że film został zrealizowany na podstawie książki o
tymże tytule, napisanej w 2005 roku przez angielskiego powieściopisarza Nicka
Horny’ego. Już na wstępie śmiało przyznam, że Chaumeil musiał bardzo dobrze
zrozumieć opowieść Horny’ego ponieważ
przełożył ją na obraz filmowy w bardzo umiejętny i zrównoważony sposób.
Odpowiedni dobór aktorów, oraz formy narracji sprawiły, że przy tym filmie nie
można się nudzić. Nie jest to również film, który dołuje, nawet pomimo
problemów w nim przedstawionych.
W
sylwestrową noc na dachu jednego z najwyższych wieżowców w Londynie spotykają
się: znany prezenter telewizyjny Martin(Pierce Brosnan), pielęgniarka Maureen(Toni
Collette), przedstawiający się jako dostawca pizzy J.J.(Aaron Paul) oraz zrozpaczona
Jess(Imogen Poots). To brzmi jak początek dobrego kawału prawda? Nic podobnego,
bowiem nasi bohaterowie nie mają ochoty na żarty. W tę wyjątkową noc w roku
weszli na dach wieżowca nie po to aby wspólnie napić się szampana, ale by się
zabić.
Problem
jaki napotykają to spowodowany nieoczekiwanymi współtowarzyszami brak
prywatności i nieoczekiwana chęć każdego z nich do pomocy innym i odwiedzenia
ich od samobójstwa. Od słowa do słowa, od sceny do sceny dochodzimy w końcu do
momentu w którym nasi bohaterowie decydują się odroczyć termin swojej śmierci
do dnia świętego Walentego(swoją drogą to dość zabawne, że 4 samobójców
wyznacza sobie na termin zgonu święto patrona chorych umysłowo). Z tego wstępu
nie chciałbym ujawniać już niczego więcej, mogę tylko zapewnić, że
nadchodzących kilka miesięcy podczas których będziemy śledzili poczynania
niedoszłych samobójców będą prawdziwym małym studium ludzkich smutków, radości
i prób zmagania się z rzeczywistością, która bardzo często jak wiadomo z
autopsji jest w stanie nas przerosnąć.
Nieco
o formie, która jest bardzo ciekawa i momentami zaskakująca: film skonstruowany
jest tak abyśmy mogli oglądać upływający czas z perspektywy każdego z bohaterów
po kolei. Te niezwykle umiejętnie połączone ze sobą opowieści uzupełniają
główny wątek i odsłaniają prawdziwe oblicze obserwowanej przez nas postaci.
Przejścia między tymi opowieściami wskazywałyby na retrospekcję, ale nasza
historia idzie stale do przodu – często łapałem się na tym zabiegu.
Chaumeil
trafił w dziesiątkę jeśli chodzi o oddanie problemów z jakimi borykają się
postaci dramatu i połączenie ich ze sobą, tak aby współgrały, a nie zwalczały
się nawzajem. Załamania nerwowe, ból egzystencjalny, brak zrozumienia, miłości
czy szacunku ze strony innych ludzi – ten cały nieprzyjemny bagaż stanów i
doświadczeń bohaterów, reżyser w bardzo wyważony sposób łączy z elementami
komediowymi(zagrania słowne i sytuacyjne) równoważąc swoje dzieło. Przy tym
wszystkim należy pamiętać jak ciężką pracą musiało być połączenie wielu
przeciwności jakie cechują nieszczęsną czwórkę bohaterów, aby stały się
wiarygodne i naturalne: radość i cierpienie, miłość i śmierć etc.
Z
całej obsady wyraźnie wybija się Imogen Poots, która postacią zagubionej Jess
przyćmiła resztę aktorów. Brosnan, Paul i Collette mogą tylko pozazdrościć
zaangażowania i umiejętności aktorskich ślicznej Brytyjki. W tym przypadku
należy przyznać, że stanowili po prostu barwne tło dla popisów swojej
koleżanki. Po raz wtóry muszę się pilnować żeby nie zdradzić Wam zbyt wiele
wątków, myślę jednak, że nie popełnię wielkiego błędu jeśli zwyczajnie zauważę,
że to właśnie postać Jess inicjuje wiele niesamowitych i rozładowujących
napięcie sytuacji. Ona jest również powodem dla, którego „4 z wieżowca” jeszcze
żyje. Zwariowana i energiczna, często jednak tracąca kontrolę nad własnym
życiem w skutek wytrącania z równowagi poprzez otaczający ją świat i piętrzące
się problemy, Jess uosabia przesłanie filmu: pamiętajcie o tym, że choćby nie
wiem co, to macie przyjaciół, a dzięki nim z każdych problemów można wyjść cało.
Ocena: 4/6
[1] Wybaczcie zgryźliwość, ale wygląda po prostu na to, że
tytuły filmów tłumaczy, albo ktoś kto nie zna angielskiego, albo ktoś kto nie
wie nic o genezie filmów, które musi przetransferować polskim odbiorcom, albo
po prostu ktoś kto nie ma mózgu! Ten mały prywatny wtręt spowodowany jest
frustracją wynikająca ze zbyt częstego powtarzania się tej sytuacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz