Wes
Anderson, to bez wątpienia człowiek o specyficznym podejściu do świata, które
bez żadnych zahamowań wyraźnie ilustruje w swoich filmach, do których również
sam tworzy scenariusze[1].
Jego prace są tak charakterystyczne, że już po kilku pierwszych zrealizowanych filmach
zapewniły mu pozycję jednego z najlepszych, najbardziej oryginalnych reżyserów
młodego pokolenia. Wystarczy wspomnieć tak niepowtarzalny obraz jak The Life Aquatic with Steve Zissou(2004)
aby w klarowny sposób przywołać oryginalny styl jakim posługuje się Anderson w
tworzeniu swoich dzieł. Jest on bez wątpienia jednym z tych wielkich artystów
srebrnego ekranu, których można kochać, lub nienawidzić – nie można natomiast
być wobec nich obojętnym. Dzięki pomocy oddanego przyjaciela, Owena Wilsona,
miał okazję współpracować z wieloma wspaniałymi aktorami, których zatrzęsienie
w każdym niemalże jego filmie robi porażające wrażenie: Bill Murray, Willem
Dafoe, Cate Blanchett, Gene Hackman, Danny Glover, James Caan, Ben Stiller,
Anjelica Huston, Gwyneth Paltrow... Tę niezwykłą wyliczankę można by kontynuować
jeszcze długo. Do czego zmierzam? Otóż taką kolekcją może się pochwalić reżyser
mający na karku raczej więcej lat, niż mniej(przynajmniej tak mogłoby się
wydawać), zaś pan Andreson ma za sobą dopiero 45 wiosen! Fascynująca zdaje się więc
perspektywa przyszłości, jako czasu oczekiwania na jego kolejne wielkie dzieła,
skoro już teraz plasuje się w ścisłej czołówce. Skoro już określiłem się jako
zwolennik kina proponowanego przez Wesa Andersona, to bez zbędnych ceregieli przejdę
do rzeczy i podzielę się z Wami swoimi uwagami na temat jednego z najbardziej
wybitnych filmów Teksańskiego reżysera, The
Grand Budapest Hotel(2014).
Przypomnę
jeszcze tylko, że dwa dni temu to niesamowite dzieło zebrało aż 5 nagród[2] na
68 ceremonii BAFTA. Nagrodę za najlepszy film zgarnął Boyhood, ale z tym można się pogodzić, to w końcu godny rywal –
równie pasjonujący, ale moim zdaniem brak mu splendoru i kunsztu jaki widać w filmie
Andersona.
Filmowa
opowieść przenosi nas do fikcyjnego państwa Zubrowka znajdującego się gdzieś we
wschodniej Europie. To tutaj, w słynnym Grand Budapest Hotel, rozpoczyna się
niezwykła przygoda ekscentrycznego konsjerża, Monsieur Gustava H.(Ralph
Fiennes) oraz jego oddanego boya hotelowego, Zero Mustafy(młody: Tony Revolori
/ stary: Fahrid Murray Abraham). Szalony wir wydarzeń w jaki wpada widz,
rozpoczyna się w momencie, w którym Gustav zostaje wrobiony w zabójstwo Madame
D.(Tilda Swinton), oraz kradzież bezcennego obrazu „Chłopiec z jakbłkiem”. Od
tego momentu intryga rodem z filmów szpiegowskich miesza się z napięciem
panującym w horrorach i ekscytacją wynikającą z pościgów, jakie mogliśmy
wcześniej oglądać w filmach z Jamesem Bondem. Panie, które jeszcze nie widziały
tego filmu pragnę uspokoić, gdyż nie zabrakło również wątku miłosnego(gdy
przypominam sobie jedną ze scen, w której Gustav ofiarnie pomaga jednej z
hotelowych arystokratek, mógłbym pokusić się nawet o stwierdzenie, że nie
zabrakło także wątku erotycznego). Wszystko to szyte grubymi nićmi, misternie
skonstruowanego przez Andersona wizualnego dowcipu.
Kreacja
Ralph’a Finnes’a pozostanie mi w pamięci na długi czas. Monsieur Gustav jest
konserwatystą, bardzo bezpośrednim mentorem i człowiekiem, który widzi
powołanie w wykonywanej pracy konsjerża. Dla klientów Grand Budapest Hotel
zrobi dosłownie wszystko. Ustawia świat dookoła siebie, zarówno w hotelu, jak i
poza nim. Szybko dostosowuje się nawet do ciężkich warunków i nigdy nie daje
się wytrącić z równowagi, zachowując klasę i dobre maniery w każdej sytuacji –
to czyni go bardzo często niezwykle zabawnym.
Jego
partner, Zero(Tony Revolori) cechuje się uroczą proweniencją i oddaniem
charakterystycznym dla wioskowego głupka. Poczciwego, ale niezbyt
rozgarniętego, który jednak szybko się uczy i znajduje swoje szczęście w życiu.
W duecie z Gustavem, tworzą niepowtarzalną, tragikomiczną parę.
Tę
dwójkę wdzięcznie uzupełnia Agata, w którą wcieliła się coraz bardziej
rozpoznawalna Saoirse Ronan. Jest dla Gustava i Zero czymś w rodzaju anioła stróża.
W
Grand Budapest Hotel nie ma szarych
postaci. Od Gustava, Zero czy Agaty, przez Madame D., jej adwokata Kovacs’a(Jeff
Goldblum) i chciwego syna Dimitra(Adrien Brody) po praworządnego inspektora
Henckles’a(Edward Norton) na diabolicznym Joplingu(Willem Dafoe) kończąc,
wszyscy bohaterowie są wyraźnie zarysowani i różni od siebie. Jak zwykle w
filmie Andersona mamy do czynienia z istną paradą gwiazd, ponieważ do już wymienionych
nazwisk dopisać należałoby jeszcze takich znanych aktorów jak: Owen Wilson(Chuck),
Bill Murray[3](Ivan),
Harvey Keitel(Ludwig), Jude Law(Pisarz), Tom Wilkinson(Autor), Mathieu
Amarlic(Serge X). Najlepszym zaś dowodem na to, że te wszystkie postaci zostały
zarówno dobrze stworzone przez Andersona, jak i odegrane przez plejadę gwiazd,
jest to, że każdą z nich się pamięta po obejrzeniu filmu – przy takim natłoku
bohaterów zdarza się to bardzo rzadko. No chyba, że Macie lepszą pamięć ode
mnie, co jest bardzo prawdopodobne J.
Hotel
stanowi centrum filmowego świata jaki przedstawia się widzowi. To tutaj
wszystko się zaczyna, i to tutaj wszystko się kończy. Równie niezwykle jak zmyślone
państwo oraz malowniczy kurort przedstawieni są w filmie jego bohaterowie i
czasy w jakich przyszło im żyć: alternatywny początek, jak i pierwsze miesiące
drugiej wojny światowej[4].
Całość złożona z charakteryzacji, kostiumów i scenografii tworzy odrealnione, baśniowe i zapierające dech w piersiach widowisko.
Przez
fabułę, podzieloną na pięć części, prowadzi nas kilku narratorów[5], a
forma z jaką się spotykamy to retrospektywna relacja. Wielu recenzentów
słusznie zauważyło, że próba klasyfikowania tego filmu w konkretnym gatunku to
walka z wiatrakami ponieważ mnogość użytych zabiegów stylistycznych nie pozwala
w prosty sposób zamknąć go w jednym, czy dwóch gatunkach. Absurd, groteska,
ironia, a także specyficzny humor Andersona to wyraźne i silne elementy składowe
filmu.
Wreszcie
to, co najbardziej rzuca się w oczy: symetria[6] i
plastyczność[7],
które dominują cały obraz. To one najdobitniej pokazują jak zdolnym reżyserem
jest Anderson i jak magiczne, a zarazem przemyślane są jego wizje. Nie
wspominając już o scenariuszu, który jest wielowarstwowy, a zarazem bardzo
logiczny i łatwo przyswajalny dla widza.
W
ten fantastyczny i skrupulatnie skonstruowany świat pomaga widzowi wejść nastrojowa
muzyka Alexandre Desplat’a. Jego ścieżka dźwiękowa dla Grand Budapest Hotel, łączy w sobie klasyczne, nieco senne
brzmienie, orkiestry symfonicznej z elementami baśniowymi i ludowymi, które
uzupełnione chórem daje niezwykle przyjemny, immersywny efekt.
Wszystkie wymienione przeze mnie
elementy składają się na dzieło doskonałe, które dostarcza tyleż samo zachwytu
co dobrej zabawy. Mistrzowsko przemyślany i nakręcony scenariusz, pod czujnym
okiem kreatywnego reżysera, który go stworzył, daje widzowi niezapomniane
wrażenia. Uzupełniony wspaniałą grą aktorską i oryginalnym wyglądem The Grand Budapest Hotel, znalazł sobie
wyjątkowe miejsce w mojej filmowej pamięci. Panu Andersonowi kibicuję przy
okazji najbliższej gali Oskarowej, która odbędzie się już 22 lutego, Wam
szczerze polecam obejrzenie filmu jeśli jeszcze nie mieliście okazji[8].
Ocena: 6/6
[1]
Anderson stworzył łącznie 11 filmów. Przy wszystkich tych obrazach
zajmował się zarówno scenariuszem jak i reżyserią.
[2]
Nagrody BAFTA za: scenariusz, muzykę, scenografię, kostiumy, charakteryzację.
[3]
Murray i Wilson to chyba sztandarowi aktorzy Andersona. Wystąpili w 6 jego
filmach.
[4]
Warto zwrócić uwagę na antyfaszystowski wydźwięk filmu, który powstał z
inspiracji dziełami austriackiego poety, Stefana Zweig’a(dowiadujemy się tego
na samym końcu filmu). Zweig był przeciwnikiem faszyzmu do tego stopnia, że na
znak protestu przeciwko zbrodniom hitlerowskim popełnił wraz z żoną
samobójstwo. W Grand Budapest Hotel zamiast
symbolów SS, możemy zauważyć symbol ZZ(Zig-Zag), co moim zdaniem ma na calu między
innymi ośmieszenie legendarnej nazistowskiej formacji.
[5]
Tymi narratorami są: Autor(Tom Wilkinson), Zero Mustafa(Fahrid Murray Abraham),
a także w niektórych momentach sam Monsieur Gustav H.(Raplh Fiennes). Zaznaczam
jednak, że to spostrzeżenia, których nie jestem do końca pewny. Nawet jeśli w
filmie występuje więcej niż jeden narrator nie burzy to ciągu logicznego i nie
utrudnia widzowi odbioru dzieła.
[6]
Symetria obrazu ma – jako zabieg filmowy – dwoistą naturę: umożliwia zarówno
uśpienie, jak i pobudzenie percepcji wzrokowej widza. Wszystko zależy od tego
co uda nam się zobaczyć, bądź co chcemy pokazać. Taki obraz może zwyczajnie
ilustrować środowisko w jakim znajdują się bohaterowie, albo ukrywać wiele
pobocznych wątków, czy wskazówek, na które możemy natknąć się ponownie
oglądając dany obraz.
[7]
Wstawki niczym z pocztówek, które od czasu do czasu przerywają w sposób mniej,
lub bardziej statyczny sam film, kojarzą mi się jednoznacznie z grafikami Terry’ego
Gilliama, który ilustrował dzieła grupy Monty Python(w warstwie kolorystycznej).
[8]
Niewielu spotkałem ludzi, którzy nie lubili filmów Andersona, wnioskuję po tym,
że nie trafiają jedynie do wąskiego grona odbiorców, którzy zwyczajnie za tego
typu filmowymi abstrakcjami nie przepadają. Daje mi to również podstawy do
tego, aby uznać filmy Andersona za przystępne dla większości widzów, a to
oznacza, że są naprawdę dobre. Sami ocenicie :-)
Widzę, że opłacało się czekać na recenzję i stracić dla niej nieco nerwów. Cały dzień zasępiony i na szpilkach, ale w końcu jest :-)
OdpowiedzUsuń10/6 :D Dobra robota :-*
Wszyło średnio, bo ten film wymaga głębszej analizy, ale co począć. I tak miałem dobrą motywację, choć muszę się solidniej zmobilizować przy kolejnych pracach. Dzięki M. :-). Pozdrawiam :-*
UsuńNiewątpliwie film godny uwagi:) bylem zaskoczony gdy okazało sie ze nie jest to adaptacja jakiegoś komiksu, bo podczas seansu rysunkowość postaci, scenografii, a nawet niektórych sytuacji wysuwała sie na pierwszy plan bardzo wyraźnie. Moze to właśnie ta plastyczność ubrana została w taka formę:) ogólnie Grand Budapest Hotel strasznie w swoim klimacie podróży i niesamowitych przygód przywodził na myśl filmy animowane o przygodach belgijskiego reportera Tintina(nie z niedawnej wersji 3d, tylko z czasów tradycyjnej kreski):)
OdpowiedzUsuńFakt, w niektórych momentach widać tę kreskówkowość. Na całe szczęście nadaje ona rumieńców całości, zwłaszcza w scenach, w których akcja zawiesza się na ułamek sekundy, aby Gustav i Zero mogli spojrzeć wymownie na siebie, lub w stronę widza. Pozdrawiam i kibicuję Twoim dalszym górskim wędrówkom :-)
UsuńHehe, dzieki:) swoja droga góry w tym filmie wyglądają całkiem zachęcająco:) troche jak szwajcarskie Alpy w reklamach milki;)
UsuńOdnośnie Oskarów (pisze tutaj bo FB nie posiadam) to wg mnie walka rozstrzygnie sie miedzy dwoma filmami na B. Ale przyznam ze jak dla mnie srednio wszystkie nominowane filmy wypadają, każdemu cos brakuje wiec sie specjalnie nie interesuje ta kategorią. Kciuki natomiast trzymam za duet Keaton Norton bo gigantyczne wrażenie zrobili na mnie w Birdmanie i brak statuetki dla jednego i drugiego bardzo by mnie zdziwil. A tak to jeszcze ciekawe czy piosenka z Lego Movie dostanie statuetkę, bo wg mnie to byl chyba najprzyjemniejszy film zeszłego roku i dziwie sie ze nie dostał nominacji a takie Pudlaki tak, ale meandry ocen i sensu Oskarów to opowieść na zupełnie inny temat;)
OdpowiedzUsuń