What
we do in the shadows opiera się na formie swobodnego reality-show. Już na
początku filmu jesteśmy informowani, że będziemy mieć do czynienia z formą
dokumentu. Wraz z ekipą telewizyjną wkraczamy do domu czwórki
charakterystycznych, różnych od siebie, bohaterów, którzy są wampirami. Nie ma
się jednak czego obawiać bowiem chronią nas krzyże i zapewnienia gospodarzy o
naszym bezpieczeństwie – szaleństwo? Może, ale czego się nie robi żeby zdobyć
dobry materiał. Tym bardziej, że nie co dzień ma się okazję spotkać skorego do
rozmowy i wyjawienia swych sekretów wampira. W ten sympatyczny i niecodzienny
sposób poznajemy grupę żyjących, a może lepiej napisać zwyczajnie,
mieszkających razem amatorów ludzkiej krwi: Deacona[1],
183 lata(Jonathan Brugh); Viago[2],
379 lat(Taika Waititi); Vladislava[3],
862 lata(Jemaine Clement) i Petyra[4],
bagatela ok. 8000 lat(Ben Fransham). Nic nadzwyczajnego dla
współczesnego widza jakby się mogło wydawać. Nadzwyczajne w tym wszystkim jest
jednak zestawienie bohaterów i umieszczenie ich w jednym miejscu, wspólnie
zmagających się z problemami codzienności.
Chłopaki,
choć są zupełnie z innych bajek, mają najzupełniej poważne, ludzkie problemy
jak na przykład: kto ma zmywać zakrwawione naczynia, jak się ubrać skoro nie ma
się odbicia w lustrze, kto powinien wycierać kurz i sprzątać tru… to znaczy to
co zostało po gościach. Do tego dochodzą oczywiście rozterki związane z ich
jestestwem, a więc w jaki sposób uśmiercać swoje ofiary, jak socjalizować się z
ludźmi lub na przykład problem ghouli[5],
które potrafią być dla swoich wampirzych panów równie przydatne co kołek w
sercu. Więcej na ten temat jednak pisał nie będę, bo po prostu trzeba te
komiczne zmagania obejrzeć na własne oczy, a sam film jest ich pełen. Bardzo
fajne jest w tym wszystkim to, że pomimo komediowego podejścia do sprawy,
wampirom jako takim niczego się nie ujmuje. Nadal potrafią być przerażające. To
spora sztuka pokazać postaci z horrorów, w komedii i to w taki sposób. Trzeba
zatem przyznać, że cechą charakterystyczną tego filmu jest nie tylko to, że
bardzo dobrze wyczerpuje wątki związane z wampirami, ale również bardzo
umiejętnie nimi operuje. Nie ma w tym wszystkim przesady i chyba właśnie ten
balans formą i treścią jaki opanowali twórcy pozwala na pełnię radości z
oglądanego obrazu.
Ten niezwykły film mieści w sobie niemal
wszystkie stałe, powtarzalne elementy związane z wampirami, zarówno pod
względem ich literackich jak filmowych wyobrażeń. Mamy więc całą procesję
stereotypów, domysłów i wierzeń, które łączą się z postacią wampira na
przestrzeni wieków. Nasi bohaterowie potrafią latać, nie mają swojego odbicia w
lustrze, mogą wpływać na ludzkie umysły, zmieniać formę, a ich odwiecznymi
wrogami są łowcy(w tym wypadku rzecz jasna niezbyt rozgarnięci) i oczywiście
wilkołaki. Żeby tego było mało każdy z wampirów, których losy śledzimy,
odzwierciedla w pewien sposób ducha czasów, w których narodził się na nowo jako
nieśmiertelny krwiopijca. Zróżnicowanie postaci dodatkowo podkreśla ich wyjątkowość
i podejście do problemów z jakimi wspólnie się zmagają. Nie zabrakło niczego.
Na te, silnie utrwalone w kulturze elementy, twórcy filmu nakładają problemy
rzeczywistości. Problemy, które dla każdego z żyjących są oczywiste do tego
stopnia, że stanowią rutynę dnia powszedniego. Dla wampirów jednak to nie takie
proste i to na tym kontraście w dużej mierze bazuje humor w filmie. To trochę
tak jakby Dracula obudził się dziś, rozejrzał dookoła i nie mogąc rozpoznać
świata w którym się ocknął, zapytał: jak mam żyć… albo może lepiej, nie żyć?
Budowany na mocnym fundamencie komizm sytuacyjny i dialogowy jest najsilniejszą
stroną obrazu What do we do in the
shadows. Sprawia, że widz lepiej identyfikuje się z bohaterami, ale również
tłumaczy oraz uzasadnia powtórzenie, z którym w przypadku filmów o wampirach
mamy tak często do czynienia – wampir kontra świat w którym przyszło mu
egzystować.
Konsekwentna, choć miejscami nieco
uboga(wilkołaki) charakteryzacja, oraz klimatyczne scenografie pozwalają wczuć
się w niewidzialny dla żyjących świat nieumarłych, który koegzystuje i rządzi
się swoimi prawami, niezauważony, tuż pod naszymi nosami.
Panowie
Clement i Waititi poradzili sobie rewelacyjnie w każdej kwestii związanej z
obrazem. Żeby tego było mało zaangażowali się w produkcję na całego łącząc rolę
reżyserów, scenarzystów i głównych bohaterów filmu w jedno na swoich
przykładach. Będę mile zaskoczony jeśli ktoś w przyszłości nakręci podobny
obraz z tej kategorii, równie gustowny i zrównoważony, pozwalający wejść w
skórę wampira w naszych czasach. What we
do in the shadows wyczerpuje bowiem temat do tego stopnia, że kolejnym
filmowcom biorącym się za tego typu próby będzie bardzo ciężko przebić dzieło
nowozelandzkich artystów. Film gorąco polecam nie tylko fanom horrorów, ale
każdemu kto lubi się dobrze pośmiać.
Ocena: 4/6
[1] W
postaci Deacona możnaby dopatrywać się serialowych odpowiedników młodych,
rozzuchwalonych przedstawicieli wampirzego gatunku. Podciągnąłbym pod to
również Zmierzch, ale chyba nawet
Clement i Waititi uznali, że to zbyt banalne do parodiowania.
[2]
Pamiętacie Wywiad z wampirem i
książki Anne Rice? Viago na swoim przykładzie doskonale oddaje ich przesłanie.
Naturalnie tak, jak pozostali jego „koledzy po fachu”, w krzywym zwierciadle.
[3]
Karykatura hrabiego Draculi ze wszystkimi jego wadami i zaletami, które możemy
znaleźć zarówno w dziele Stokera, jak i w jego późniejszych filmowych
adaptacjach.
[4] Chyba
najlepiej ucharakteryzowany wampir ze wszystkich. Od razu nasuwa się
skojarzenie z Hrabią Orlokiem z Nosferatu
Symfonia Grozy.
[5] Oczko w
stronę gier fabularnych związanych ze światem wampirów. Podobnie jak w Vampire: The Masuerade nasi
bohaterowie(w tym przypadku Vladislav) posiadają swoich ludzkich sługusów,
którzy jeśli będą im posłuszni zostaną przemienieni w wampiry. Ta konwencja
również została w filmie doskonale skarykaturowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz