Will
Smith o Independence Day: Resurgence, powiedział
że “nie zagra w tym filmie ponieważ nie wierzy w możliwość jego sukcesu”.
Niestety, miał rację i próba kontynuacji hitu kinowego sprzed dwudziestu lat,
to absolutna porażka. Historia jest pisana na kolanie, brak w tym wszystkim
głównego bohatera, bo każdy pcha się na główny plan i na siłę ciągnie swój
wątek. Zestawienie starszych aktorów z młodszymi wprowadza dziwny dysonans, a
niektóre postaci z pierwszej części, które wracają w kontynuacji po prostu
oszpecono: na przykład postać dra Okuna(Brent Spiner) – ten szalony naukowiec z
długimi włosami, którego rozpozna każdy kto oglądał pierwszą część – w Resurgence, z poczciwego wariata
zrobiono dodatkowo podstarzałego geja, którego na dodatek uśmierca się w mało
smaczny i przerażająco komiczny sposób. To już nie było nawet śmieszne, bo
humor w tym żałosnym skoku na kasę jest na możliwie najniższym poziomie i
raczej żenuje niż bawi.
W
Independence Day z 1996 roku, ludzkość walczyła z
kosmitami za pomocą dostępnych sobie aktualnie narzędzi i to sprawiało, że
nasze zwycięstwo coś znaczyło i było ważne dla widza. Postaci w tamtym filmie były o niebo lepiej zarysowane i można było się z nimi minimalnie identyfikować. Humor pojawiał się dla odprężenia widza, a nie jak w
tegorocznym gniocie w celu sztucznego go rozbawienia, a koniec końców
zażenowania. W tej tragicznej kontynuacji mamy dostęp do technologii obcych,
ale nikt przez tych śmiesznych kilka lat nie pomyślał nawet o zbudowaniu
porządnych tarcz ochronnych. Spotykamy za to wesołe plemię, które szlachtuje kosmitów
maczetami(czyżby jakieś nawiązanie do wyczekiwanej trzeciej części Machete kills again… in space! ?).
To
co mogłoby działać na korzyść filmu, to wygląd obcych(pomijając naszego
wybawcę, który wygląda jak niedomalowany, gadający pokeball – zero wyobraźni ze
strony twórców). Obcych natomiast było więcej, byli lepiej pokazani i wreszcie
„walczyli bardziej”, co było efektowne i miłe dla oka. Jeśli już mowa o
efektach miłych dla oka, to właśnie one są drugim i ostatnim moim zdaniem
atutem tego miernego obrazu. Dla wielu jednak efekty specjalne zastosowane w Resurgence będą oczywistością,
standardem, a więc należy się tak naprawdę zastanowić czy istotnie są czymś co
mogłoby przekonywać do obejrzenia filmu. Aktorów nie potępiam, ale współczuję tego, że dali się uwikłać w ten cyrk. Scenariusz i reżyseria zostawiają natomiast wiele do życzenia. Twórców zjadła chciwość i chęć pokazania zbyt wielu wątków jednocześnie. Jednym słowem serwują nam bardzo bogate danie, które nie ma żadnego smaku.
W
skrócie Independence Day: Resurgence,
to nic innego jak tylko kolejna gigantyczna próba wyłudzenia pieniędzy od
widzów, bazująca na nostalgii i sławie hitu sprzed lat. Takich oszustw – bo
inaczej tego nazwać nie można – było i będzie jeszcze wiele, dlatego strzeżcie
się kochani i dobierajcie repertuar po przejrzeniu kilku recenzji. Inaczej
wasze oczy mogą stanąć w płomieniach jak moje kiedy musiałem oglądać to
żenujące widowisko.
Ocena: 1/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz