Gdyby zacytować słynną branżową maksymę Hollywood’u, że „jesteś tak dobry, jak twój ostatni film”, to bez większych wątpliwości należy przyznać, że Pan Ritchie nie traci dobrej formy od początków swojej kariery, a na pewno od roku 2009(Sherlock Holmes). Już jego pierwsze filmy Lock, Stock and Two Smoking Barrels(1998) i Snatch(2000) ugruntowały go na pozycji reżysera o unikalnym podejściu do tematu. Oryginalnego stylu Guy’a Ritchie’go nie złamał nawet rozwód z Madonną i wpadka jaką popełnił kręcąc z nią nieco mdłą komedię romantyczną, Swept Away(2002).
Sensacja(ciągłość
narracji w ogóle) miesza się w jego twórczości z lekkością dialogów i
zadziornym komizmem sytuacyjnym. Do tego bardzo dosadna praca kamery, która
często wespół z narratorem prowadzi nas przez wydarzenia. Liczne retrospekcje
objaśniające jak doszło do danego momentu w opowieści i mocno rwany montaż, to
również coś czego nie może zabraknąć w obrazach tego reżysera.
Najnowszy
film, traktujący o słynnym Królu Arturze idealnie wpisuje się w reżyserski
dorobek artysty, łącząc charakterystyczne elementy jego stylu z wszelkimi
oczekiwanymi dla tego typu produkcji cechami. Jest więc miejsce na patos i
epicką narrację, jest także duch przygody, emocjonujące walki i pościgi, no i
wreszcie utrzymująca to wszystko w niepowtarzalnym klimacie lekkość i
zawadiackość stylu Gyu’a Ritchie’go za którą pokochali go fani.
Do
legend Arturiańskich, Ritchie podszedł na sobie znanym luzie i przedłożył nam
tym samym opowieść o Arturze nim ten został królem Brytów. Film na początku nie
zdobył przychylności widzów, ale na całe szczęście sytuacja szybko się
zmieniła. Nie jest to co prawda kolejna naszpikowana epickością opowieść o
Arturze i rycerzach okrągłego stołu(w sumie zależy jak się na to patrzy,
zapewne nie jest to ortodoksyjne podejście), ale przecież nie jest to także typ reżysera, który chciałbym taki
film nakręcić. Nie jest to także typowe dla tego filmowca dzieło, gdyż w świat
w którym snuje swoją opowieść wkradają się także – jak na Arturiańską Anglię
przystało – demony i magowie. Tworzy to klimat łudząco podobny do tego z jakim
mamy do czynienia w kultowej serii Gra o
Tron, z której zresztą twórcy podkradli kilka pomysłów, nie wspominając już
o aktorach(Aidan Gillen). Tak czy inaczej zdali oni egzamin i nawet pomimo paru
przegadanych momentów, jest to bardzo przyjemna i satysfakcjonująca przygoda.
W
tytułowej roli doskonale sprawdził się Charlie Hunnam, który musiał mierzyć się
chyba nie tylko w filmie, ale i w rzeczywistości z kunsztem aktorskim
popularnego ostatnio Jude’a Law. Postać Artura jest jednak tak pomysłowo
skonstruowana i zarazem tak charakterystyczna dla dzieł Guy’a Ritchie’go, że
nie można było odmówić Hunnam’owi uroku i wyczucia w oddaniu jej potencjału.
Cała ferajna, która w przyszłości ma zasiadać przy okrągłym stole musiała
zostać dopasowana do wizji reżysera i jawią się raczej jako specjaliści od
spuszczania łomotu niż honorowi rycerze. W niczym to jednak nie przeszkadza, bo
koniec końców do tego służyło rycerstwo prawda?
Sceny walki nakręcone są naprawdę
świetnie! Od masowych, rodem z Lord of
the Rings, po efektowne starcie Artura z Vortigernem, które uchwycone
zostało niczym ostateczna walka między dobrem i złem. Specjaliści od
choreografii i efektów specjalnych zrobili kawał dobrej roboty, zwłaszcza jeśli
chodzi o postać wspomnianego Vortigerna, oraz wizje Artura. Na uwagę zasługuje
także oprawa dźwiękowa stworzona przez Daniela Pembertona(Steve Jobs; The Man from
U.N.C.L.E.). Rockowo-orkiestrowa mieszanka z elementami piosenek, także
folkowych, robi ogromne wrażenie. Muzyka doskonale poprawia jakość oglądanych
scen przechodząc od spokojnych, niemal sennych akordów po szaleńcze, mocne,
rockowe brzmienia.
Polecam Wam gorąco obejrzeć film
Król Artur: Legenda miecza i nie zrażać się negatywnymi opiniami zawiedzionych
frustratów. Nie znajdziecie tu co prawda opowieści jakiej się spodziewaliście,
ale może odkryjecie ją na nowo w nieco bardziej oryginalnej odsłonie? Fanom
Guy’a Ritchie’go nie muszę już chyba po tej recenzji niczego więcej pisać żeby
ich nakłonić na wycieczkę do kina. Osobiście z chęcią zobaczył bym kontynuację
przygód Artura, ale wiem, że Pan Ritchie może być wkrótce pochłonięty pracą nad
filmem o pewnym Czarnianinie… już nie mogę się doczekać.
Ocena: 4/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz