Któż z nas nie zna, lub chociaż raz
w życiu nie widział Spider-Mana? To jeden z najpopularniejszych bohaterów
komiksów na świecie, a przy tym chyba najbardziej lubiany. Nic dziwnego, że
jego postać z rysunkowych historii przeniosła się na ekran już w 1967 roku, a
od 2002 możemy jego wyczyny regularnie podziwiać w pełnometrażowych,
wysokobudżetowych produkcjach. Podczas jednak gdy Sam Raimi(lol) i Marc Webb,
powtarzali pewne utarte motywy dla uniwersum Spider-Mana, Jon Watts wychodzi do
nas z zupełnie nową propozycją.
Spider-Man,
Jona Wattsa, w którego wcielił się po raz drugi Tom Holland, to nie tylko
powiew świeżości i totalne przeobrażenie postaci superbohatera, ale zupełnie
nowa marka, która jak sądzę dzięki stylowi gry i kreowaniu postaci w przebiegu
fabuły ma szansę stać się ikoniczną.
Spidey kontynuuje swoje przygody w
szeregach Avengers pod czujnym okiem Tony’ego Starka, który miejscami zdaje mi
się aż nazbyt mu matkować. Czasami ten związek potrafi irytować, ale koniec
końców fundamentuje dla widza fakt, że Mściciele uzupełniają się wzajemnie i
nawet z pozoru najsłabszy, najmniejszy czy najmłodszy z nich jest
pełnowartościowym członkiem załogi. Przyjemną odmianą jest fakt, że nie
wałkujemy po raz kolejny smętnej historii wujka Bena i ogromnej
odpowiedzialności, a od razu wskakujemy w buty Parkera, któremu przyszło
oswajać się z nowymi mocami i gadżetami. O ile oswajanie pajęczych zmysłów i
socjalizowanie się z rówieśnikami wyszło w filmie dość przyjemnie i naturalnie,
o tyle kosmiczne gadżety dodane do stroju Petera były moim zdaniem mocno
przesadzone. Jakoś bardziej przekonywał mnie Spider-Man, który opierał się
głównie na swojej inteligencji i zmysłach, a nie na komputerze pokładowym rodem
ze Star Trek. Dziwaczne rozwiązanie, aczkolwiek wprowadzające momentami
rozładowujący napięcia humor sytuacyjny – zastanawiam się czy nie głównie po to
zostało ono zastosowane?
Bardzo
spodobały mi się także kreacje odmłodzonej cioci May(Marisa Tomei) i oczywiście
zabawne powtórzenie roli Michaela Keatona jako Vulture – powtórzone pod kątem
filmu Birdman. Czyżby Keaton coś przewidywał?
Spider-Man
został odświeżony i dostosowany do dynamiki Avengers, ale koniec końców to ten
sam Spidey, którego wszyscy znamy i kochamy. Ponadto gra aktorska Hollanda
dodaje tej postaci niespotykanego wcześniej polotu i wraca humor z jakim mieliśmy
do czynienia w oglądanych za młodu kreskówkach. Należy także zwrócić uwagę na
to, że wreszcie jest to film o Spider-Manie wyłącznie. Koncentruje się on
silnie na postaci Parkera, którego przeżycia wewnętrzne i rozterki związane z
byciem super-człowiekiem biorą górę nad pozostałymi kwestiami. Podobnych filmów
doczekali się już Batman, czy Superman, ale trzeba przyznać, że Spider-Man jest
wyjątkowo udany i wybija się na tle rozważań na temat człowieczeństwa
super-ludzi. Na tym filmie nie zawiedzie się żaden fan Człowieka Pająka, a tym,
którzy na niego specjalnie czekali może on narobić sporo apetytu na kolejne
wyczyny ich ulubionego herosa.
Moja ocena: 4/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz