Na
film The Belko Experiment trafiłem
czystym przypadkiem, ale już po prowizorycznym przeglądzie obsady i twórców
domyślałem się, że to będzie ciekawe kino… ciekawy eksperyment. Obrazowi Greg’a
McLeana(Wolf Creek; Rogue; The Darkness) bliżej
co prawda do horroru niż klasycznego thrillera, którym się go określa, ale ten
fakt jedynie poprawia jego całokształt. Nie ma się temu co dziwić ponieważ
reżyser ten specjalizuje się w kręceniu krwawych horrorów właśnie. Dodatkowo
produkcję wspierali ludzie odpowiedzialni za Conjuring i Annabelle. W
tym szczególnym wypadku połączył swoje siły ze scenarzystą James’em Gunn’em(Dawn of the Dead; Slither; Lollipop
Chainsaw; obie części Guardians of
Galaxy). Takie zestawienie reżysera i scenarzysty zapewniło filmowi nie
tylko odpowiedni poziom napięcia, ale przede wszystkim krwiste sceny ukazujące
przeróżne kontakty międzyludzkie, a to w dużej mierze o ich pokazanie tutaj
chodzi. Ponadto dzięki panu Gunn’owi, McLean w końcu mógł wejść w psychikę
filmowanych przez siebie postaci nieco głębiej niżeli tylko „do kości”. Jeśli
obejrzymy wcześniejsze produkcje należącego do Splat Packu[1],
Australijskiego reżysera to z łatwością zobaczymy, że praca z doświadczonym
scenarzystą przyniosła mu nieoczekiwanie bardzo dobre skutki.
Historia jest banalnie prosta: grupa
osiemdziesięciu pracowników korporacji Belko zostaje zamknięta w biurowcu i
zmuszana przez tajemniczego Wielkiego Brata do mordowania siebie nawzajem.
Najciekawsze, że wchodzi tutaj w grę ostry rys polityczny, który celuje głównie
w korporacyjne struktury USA. Zauważcie, że nikogo innego poza etatowymi
pracownikami Belko nie wpuszczono do budynku na czas trwania eksperymentu.
Okoliczna ludność została odesłana do domu, zaś okrutnemu badaniu poddawani są
jedynie obywatele USA. Zwróćcie także uwagę na lokalizację samego biurowca.
W tym filmie możemy się domyśleć przebiegu całej fabuły, nie oznacza to jednak, że film jest nudny, czy pozbawiony większego sensu. Powtarzalność leitmotivu w tym wypadku aktualizuje wizualnie nawracający problem walki o przetrwanie w ekstremalnej sytuacji. Pikanterii całemu choremu eksperymentowi jakiemu poddani zostają pracownicy Belko, nadaje fakt, że dzieje się to właśnie w ich miejscu pracy. Z dala od rodziny, przyjaciół(tych prawdziwych[2]) i wreszcie w środowisku ultra korporacji, w której wyścig korposzczurów i wyczuwalna podskórnie dominanta przełożonych nad pracowniczą masą ludzką aż buzuje: bądźmy dla siebie przyjaźni, ale koniec końców lepiej żebyście pamiętali kto tu rządzi robaczki. Niecodziennym zjawiskiem w tego typu zestawieniach jest fakt, że reżyserowi udało się wydusić jeszcze trochę z materii horroru i upchnąć w całości wątek biurowego romansu...aż po grób.
W tym filmie możemy się domyśleć przebiegu całej fabuły, nie oznacza to jednak, że film jest nudny, czy pozbawiony większego sensu. Powtarzalność leitmotivu w tym wypadku aktualizuje wizualnie nawracający problem walki o przetrwanie w ekstremalnej sytuacji. Pikanterii całemu choremu eksperymentowi jakiemu poddani zostają pracownicy Belko, nadaje fakt, że dzieje się to właśnie w ich miejscu pracy. Z dala od rodziny, przyjaciół(tych prawdziwych[2]) i wreszcie w środowisku ultra korporacji, w której wyścig korposzczurów i wyczuwalna podskórnie dominanta przełożonych nad pracowniczą masą ludzką aż buzuje: bądźmy dla siebie przyjaźni, ale koniec końców lepiej żebyście pamiętali kto tu rządzi robaczki. Niecodziennym zjawiskiem w tego typu zestawieniach jest fakt, że reżyserowi udało się wydusić jeszcze trochę z materii horroru i upchnąć w całości wątek biurowego romansu...aż po grób.
Wspominałem o ciekawym doborze
obsady nie bez kozery. Do filmu zatrudniono dość kolorową ekipę składającą się
z młodzików(John Gallagher, Adria Arjona) i weteranów(John McGinley, Tony
Goldwyn). Aktorzy, którzy najczęściej przewijają się nam na ekranie(Ci których
wymieniłem) znani są z różnych filmów(w sensie bogactwa gatunkowego ich
repertuaru), ale raczej nie z krwistych opowieści o ludziach wyżynających się
wzajemnie w pokręconym eksperymencie. Sprawia to, że postaci jakie im
przydzielono zaskakują widza. Jak wcześniej pisałem: leitmotiv, który powtarza
się w filmie na wielu poziomach, w tym przypadku także fabularnego zarysu
postaci, nie ujmuje niczego temu obrazowi. Dodatkowym zaskoczeniem jest ścieżka
dźwiękowa ułożona przez Tyler’a Batesa(300;
Californication; Guardians of Galaxy), który postanowił przerobić znane
utwory jak I wil survive, czy California Dreamin na język latynoski.
Nieświadomie pomaga to ulokować akcję filmu w umyśle widza.
Jest
to film, o którym w Polsce było cicho, a który zasługuje na uwagę zarówno fanów
horrorów i thrillerów, jak i tych z Was, którzy lubią zakładać się podczas
projekcji kto przetrwa do samego końca. Myślę, że również z punktu
socjologicznego czy nawet politycznego, jak wspominałem wcześniej, ten obraz ma
wiele do powiedzenia. Nawet jeśli istnieje wiele podobnych filmów, które
korzystają z motywu zamknięcia i szczucia ludzi na siebie, to The Belko Experiment ma tę przewagę, że
jest najbardziej aktualny, przez co lepiej dociera do widza. Owe krwawe
igrzyska, w których nagrodą jest przetrwanie przypominają nam, że w grze o
życie możemy w cale nie różnić się od zwierząt, które instynkt stawiają na pierwszym miejscu. Polecam Wam
obejrzenie filmu i zastanowienie się nad jego przekazem, bo zastanawianie się
nad tym jak byśmy się w takiej sytuacji zachowali sami, nie ma moim zdaniem
większego sensu. Górę biorą zawsze instynkty.
Moja ocena: 4/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski
[1]
Termin ukuty przez Amerykańskiego krytyka kina grozy, Alana Jonesa, którym
określa on grupę filmowców kręcących wyjątkowo brutalne filmy zamykające się
przeważnie w niskich budżetach. Do
tej grupy należą np.: Eli Roth(Cabin in
the Woods; The Descent), Neil Marshall(Dog
Soliders; The Descent), Rob Zombie(The
Devil’s Rejects; Hallowen), Robert Rodriguez(Planet Terror; Machete).
[2]
Jeden z moich znajomych z pracy twierdził zawsze, że w pracy nie ma prawdziwych
przyjaźni. Są jedyne znajomości i koleżeństwo. Po obejrzeniu The Belko Experiment przypomniały mi się
jego słowa i to ile w nich prawdy jeśli się nad tym solidnie zastanowić. Film Grega McLean'a doskonale pokazuje jak kruche potrafią być sztuczne biurowe sojusze. Reżyser znajduje jednak w tym szaleństwie miejsce na uczucia wyższe, lojalność, a nawet miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz