Podobnie
jak jego wielki rodak, J.R.R. Tolkien[1] dla Anglików, tak Pan Neil
Gaiman stworzył wyjątkowy zbiór mitologicznych opowieści dla Amerykanów. Ten
wybitny pisarz zdaje sobie doskonale sprawę z tego jak ważne dla narodu są
fundamentujące go mitologie i ich główne postaci: bogowie, bohaterowie,
potwory. Nie chcąc, lub nie mogąc(wedle indywidualnego podejścia) ścigać się z
twórcą Śródziemia, Gaiman postanowił podarować Amerykanom zbiór zupełnie nowych
opowieści, w których ukrył najznamienitsze postaci zaczerpnięte z odwiecznych
wierzeń wielu kultur całego świata. Te niezwykłe awatary, które zamieścił w
swojej powieści odzwierciedlają w jego prozie doświadczenia imigrantów, którzy
przybyli do Ameryki na przestrzeni wieków(jest to mieszanka kultur: nordyckiej,
afrykańskiej, słowiańskiej, indyjskiej). Umożliwiły mu one wzbogacenie
Amerykańskiej kultury oraz stworzenie jednej z najlepszych nowoczesnych(?)
powieści fantasy, którą dziś możemy śmiało już nazwać kanoniczną i legendarną. American Gods, bo o tej pozycji mowa, to
książka wydana w 2001 roku, która z miejsca doczekała się prestiżowych nagród
jak Hugo i Nebula. Pozyskała Gaimanowi niezliczone rzesze fanów, oraz solidnie
wstrząsnęła światem fantastyki. Przez pewien okres zastanawiano się nad jej
ekranizacją, niestety za każdym razem dochodzono do wniosku, że film
pełnometrażowy nie jest w stanie zmieścić bogactwa zawartego w powieści. Cóż,
jeden film być może nie, ale zupełnie inaczej sprawa wygląda gdy pomyślimy o
stworzeniu serialu. W ten sposób pomyśleli Panowie Bryan Fuller(Hannibal) i Michael Green(Kings), którzy po konsultacji z samym
Neil’em Gaimanem(producent wykonawczy) postanowili zakasać rękawy i wziąć się
do pracy. I tak oto doczekaliśmy się serialowej wersji kultowej powieści, która
podobnie jak jej literacka odpowiedniczka wywołała niemało zamieszania, a także
zawiesiła nieco wyżej poprzeczkę dla standardów produkcyjnych odnoszących się
do dziedziny serialowej rozrywki.
Początek
serii może podobnie jak pierwszy rozdział książki, odstraszyć mniej rozeznanych
lub zwyczajnie niecierpliwych odbiorców. Jeśli nie zetknęliśmy się wcześniej z
lekturą oryginału, nie mamy do końca pewności co właściwie oglądamy, ani z
jakimi postaciami przyszło nam się zmierzyć. Podobnie jak główny bohater, Shadow
Moon(Ricky Whittle) zostajemy znienacka wrzuceni w świat bogów i mitycznych
stworów co powoduje niemałą konsternację. Twórcy postanowili oddać ten stan za
pomocą luźno skaczącej linii narracyjnej, co powoduje, że zarówno główny
bohater jak i widz stają się zagubieni, zszokowani, może nawet przerażeni
nowymi realiami. Podsycają to sceny, w których, niczym w swoim poprzednim dziele(Hannibal), Bryan Fuller maluje obraz
potokami krwi i urwanymi kończynami. Nasuwa to skojarzenia(choć nigdy do końca
słuszne) z serialami takimi jak Game of
Thrones, czy True Blood. Należy
jednak pamiętać, że podobnie jak w Hannibal,
estetyka masakry powoduje, że nie odbierzemy jej tak dosłownie jakbyśmy się
tego spodziewali. Dla spragnionych wrażeń dodam, że jeśli sceny walk nie stają
się tutaj rąbanką rodem z Westeros, to sceny seksu biją ekranizacje powieści
Martina na głowe. Miejscami jest ostro, szokująco, a nawet nieco dziwnie i
odpychająco, tak więc serial nie tylko lubi nas koić, ale także mocno szokować.
American Gods to
z pewnością serial, który wymaga odpowiedniego przygotowania, podejścia i
wiedzy, a także otwartości umysłu i dobrej pamięci. Wszystko to będzie nam
niezbędne jeśli mamy zamiar objąć percepcyjnie aspekty narracyjne i estetyczne
widowiska. W ostateczności jeśli chcemy przez to przebrnąć bez lektury książki
Gaimana potrzeba nam będzie sporo cierpliwości, która zostanie sowicie nagrodzona.
Mocno polecam jednak lekturę legendarnej powieści, gdyż dopiero świadomość tego
co oglądamy umożliwia pełne zanurzenie się w ten świat. Świat, który skrywa pod
powierzchnią odwieczną walkę o wiarę, jaka w przypadku istot chcących pozyskać,
lub odzyskać swoich wyznawców staje się wyznacznikiem ich być, albo nie być[2].
Serialowa
wersja American Gods, doskonale
oddaje tygiel tematów, stylów i wpływów jakimi kierował się Neil Gaiman. Starzy
bogowie są równie szaleni jak na kartkach książki, toczą ich choroby, płacą
podatki, zaglądają do butelki i mają zupełnie ludzkie, przyziemne kłopoty.
Nabierają rumieńców dzięki umiejętnie dobranej obsadzie, oraz wyrafinowanej
estetyce całego show. Także elementy kluczowe jak starcie tradycji i
nowoczesności czy nakładanie się brudu życia codziennego na elementy powiązane
dotąd z tematyką sacrum nie dają tu o sobie zapomnieć. Kontrast i spór
idei(intersów?) pcha nas nieubłaganie do starcia dwóch światów pośród których
stara się nie zatracić Shadow. Całe przedsięwzięcie rozkręca się nieregularnie,
podobnie jak nieregularny jest tutaj sposób opowiadania. Nie powoduje to jednak
większych konfuzji. Jak wcześniej pisałem, nowicjusze za swoją cierpliwość
zostaną wynagrodzeni. Można by napisać, że nawet wbrew swojej woli, gdyż serial
poraża nas wirtuozerią wykonania i wciąga bez pamięci. Odczułem pewien niedosyt
po zaledwie ośmiu odcinkach pierwszego sezonu, ale nie martwię się o
kontynuację. Na pewno się jej doczekamy, tak więc Pan Fuller może spać
spokojnie bo tym razem nikt nie odważy się zakrzyknąć, jak w przypadku serii Hannibal, że jest to dzieło
przeestetyzowane(widocznie za oceanem widz jest nieco mniej wymagający,
przynajmniej według decydentów z branży). Naturalnie American Gods nie jest widowiskiem dla każdego, ale z całą
pewnością nikt się nim nie zawiedzie jeśli da mu szanse. Wystarczy tylko trochę
wiary.
Moja ocena: 5/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski
[1] Tolkien
uważał, że mitologia brytyjska jest bardzo uboga, a Śródziemie było jego próbą
uczynienia jej równie atrakcyjną i bogatą jak mitologie grecka, egipska czy
nordycka.
Humphrey Carpenter, Tolkien. Biografia, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2016
Humphrey Carpenter, Tolkien. Biografia, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2016
[2]
Wiara to także nieodzowny element samej fantastyki. Dopiero kiedy obdarzymy
świat stworzony przez autora pewną dozą zaufania w jego realia z naszej strony,
będziemy mogli w pełni się nim delektować; w pełni przeżywać losy bohaterów i
odczuwać otaczający nas świat. Wiara pomaga zatem zatrzeć granicę między
światem rzeczywistym a tym, który daje nam autor i dopiero zacieranie tychże
tworzy właściwą relację odbiorca-dzieło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz