Postanowiłem skreślić kilka słów,
które wyjaśnią jakimi kryteriami kieruję się przy recenzowaniu filmów. Im
dłużej starałem się poukładać sobie owe kryteria w głowie, tym bardziej
przekonywałem się, że nie jest to takie oczywiste jak mi się wydawało. Bo co
jest tak naprawdę ważne: reżyseria? scenariusz? aktorstwo? kostiumy? technika,
czy może sztuka? …
Tę
wyliczankę można by prowadzić jeszcze długo i wiele osób piszących recenzje
filmowe to robi – zupełnie niepotrzebnie moim zdaniem. Kilka słów o tym kto i
co zrobił nigdy nie zaszkodzi, w końcu recenzja jest trochę jak lokowanie produktu,
warto więc zwrócić uwagę na jego twórców. Z niczym jednak nie można przesadzić
i dlatego staram się zwrócić uwagę na twórców na tyle, na ile jest to
konieczne, bo przecież to nie daty i fakty z ich życia najbardziej interesują
widza, ale to co pokazali w swoich obrazach. Odnosząc się do braku przesady w
wielu dziedzinach jakie przychodzi rozpatrywać pod kątem dzieła filmowego,
należy również pamiętać, że recenzja nie może być streszczeniem filmu – z tym
mogę mieć problem bo mam tendencję do przekształcania recenzji w analizę
filmową, zwłaszcza gdy zobaczę jakiś wyjątkowo podobający mi się motyw.
Nie
chciałbym utknąć w jakimś powtarzającym się schemacie i za każdym razem
opisywać w tym samym miejscu analogicznych elementów obrazu, dlatego nie
trzymam się jakiejś z góry założonej hierarchii wartości, która ma się przełożyć
na całokształt oceny filmu. Zwracam uwagę raczej na to, co wpadło mi w oko w
filmie na jakim skupia się dana recenzja. Elementy powtarzające się, które
podlegają mojej ocenie, to często tło dla większej części wypowiedzi –
niektórzy uznają to za błąd, chcąc przeczytać coś na temat charakteryzacji,
muzyki itp., ale uważam, że lepiej napisać mniej, a konkretniej niż więcej i
tak naprawdę o niczym.
Bardzo
miło ogląda się i recenzuje dla przykładu filmy, które nawiązują do rzeczywistych
wydarzeń z życia ludzi, choć przy ich
ocenie należy zachować szczególną ostrożność: każdy fakt lepiej sprawdzić dwa
razy, niż wprowadzać czytelnika w błąd. Staram się trzymać tego myślenia, ale
przyznaję, że odnajdywanie dzieła filmowego w ramach wspomnianej już historii,
to coś co zawsze na równi mnie kręciło(można popisać się swoją wiedzą) jak i
przerażało(czasem tej wiedzy może zwyczajnie zabraknąć). To właśnie intertekstualność
i nawiązania do innych filmów pozwalają mi uciec od rutyny opisywania, niemalże
w punktach, zalet i wad oglądanego obrazu. W tym wypadku recenzowanie nie jest już
jedynie wypowiedzią na temat obrazu filmowego, ale próbą; każdorazowym
sprawdzianem tego jak skutecznie czytamy i rozumiemy filmy przez bagaż własnych
doświadczeń i własnej wiedzy. Dla mnie jest to oczywiście również nauka, która ma
szlifować warsztat. Bardzo często porównuję wszelkie zabiegi dookoła-filmowe z gotowaniem.
W kuchni coś dobrego bardzo rzadko rodzi się przez przypadek. To lata praktyki
pozwalają wielkim kucharzom tworzyć dania, które wywołują orgazm podniebienia u
smakoszy i pozwalają stwierdzić, kto jest prawdziwym szefem kuchni, a kto
nadaje się wyłącznie do obierania cebuli. Podobnie ma się sprawa jeśli chodzi o
recenzowanie filmów: wyczucie, smak i umiar to coś co ma sprawić, że ludzie nie
tylko będą chcieli czytać daną recenzję, ale przede wszystkim, że się ona im na
coś przyda. Takiego połączenia przyjemnego z pożytecznym życzę sobie podczas
pracy nad tym blogiem, liczę, że pisanie go będzie dla mnie tą dobrą praktyką,
która sprawi, że nieco pewniejszym tonem będę odpowiadał na pytanie o swój
aktualny, wyuczony zawód… filmoznawca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz