wtorek, 17 listopada 2015

Widmo Jamesa Bonda



            Nigdy nie sądziłem, że o filmie-marce, jaką z całą pewnością jest stworzony w 1953 roku przez Iana Fleminga agent specjalny James Bond, napiszę źle. Nie podejrzewałem również, że ktoś może być na tyle nieodpowiedzialny żeby taką serię zniszczyć. A jednak. Stało się. To chyba pierwsza recenzja jaką piszę z naprawdę ciężkim sercem. To jakby wydać wyrok na przyjaciela, ale cóż… skoro 007 posiada licencję na zabijanie, to ja sięgnę po swoją, na pisanie prawdy.
W Spectre(2015) skończyły się pomysły, sugestie i scenariusze, zaczęło[1] się wydziwianie, psucie konwencji i absurdalne zmienianie na siłę czegoś co samo w sobie jest idealne i skończone(jeśli chodzi o pewne formalne, obowiązkowe elementy, które wiążą się z postacią Bonda[2]). Naturalnie seria ma na koncie swoje słabsze odsłony o czym świadczą przychody z filmów z udziałem George’a Lezenby czy Timothy’ego Daltona, ale przecież Daniel Craig zbudował już sobie świetną pozycję jako Agent 007 i moim zdaniem przekonał widzów do siebie. Tym bardziej dziwi miałkość jego najnowszej aktorskiej kreacji[3]. Do tej pory udawało mu się pokazać Bonda w jego prywatnym, wyjątkowym wykonaniu. Podkreślił to najwidoczniej w Skyfall(2013) gdzie jego Bond został poniekąd zdemaskowany i sprezentowany widzowi z perspektywy niebywale dotąd bliskiej - to demaskowanie i odsłanianie ludzkich cech agenta rozpoczęło się oczywiście od pierwszego występu Craiga w Casino Royale(2006). To było do przyjęcia bez większych wątpliwości, ale czy wyobrażacie sobie, że film o 007 może być nudny? Cóż, jeśli nie, to zapraszam do kin. Ostrzegam jednak, że możecie doznać sporego szoku, lub w najlepszym wypadku zawodu.
            To za co należy pochwalić Spectre to solidnie zmontowane sceny walki i pościgów. Choć to marna pochwała, bo po tej serii oczekujemy tego w naturalny sposób. Do tych nielicznych zalet można zaliczyć jeszcze muzykę w wykonaniu Thomasa Newmana oraz piosenkę otwierającą, którą zaśpiewał Sam Smith, a do której przekonałem się, ale nie od samego początku. Dopiero analizując ją sobie w domu zwróciłem uwagę, że w sumie pasuje do całości obrazu. Nie jest to znów poziom Adele, ale jest do przyjęcia i ma szansę coś sobą ugrać. Naprawdę nie ma tutaj wiele więcej(choć tutaj podkreślę, że to oczywiście subiektywna opinia). Po prostu solidnie zrobiony film. Kolejna ładna, lecz niestety pusta szkatułka.
Potencjał aktorski był zaprawdę niesamowity, ale niestety zawiodłem się na całej linii i miałem nieodparte wrażenie jakby Bellucci i Waltz pokazali się w Bondzie tylko na zasadzie zdobycia fejmu, czy pstryknięcia sweet foci w fajnym miejscu. Katastrofalne marnotrawstwo wielkich nazwisk, ale kogo to obchodzi – widz dla nich pójdzie do kina, więc film zarobi swoje[4].
            Wracając do klasycznej konwencji, o której pisałem: w Spectre znajdziemy bez problemów te stałe fragmenty układanki, lecz nie stworzymy z nich pełnego, zadowalającego nas obrazu. Wszystkiego jest zwyczajnie za mało. Miałem wrażenie jakby cały film był robiony na przysłowiowe „pół gwizdka”. Pytanie, komu się nie chciało zrobić tego jak należy?



Idąc za tropem tytułu można stwierdzić, że kreacja postaci, pomysł scenariusza i jego przeniesienie na ekran dają jedynie cień, widmo tego za co kochamy świat Jamesa Bonda. Mało, że obraz jest przeciągnięty(senne, sentymentalne scenki z życia, które miały chyba na celu oddanie głębi postaci – całkowicie nieodczuwalne i chybione zabiegi), to rozwiązania jakie serwuje się nam w momentach napięcia są dziecinne, naiwne i daleko odstające od oczekiwanego poziomu. Po Skyfall każdy widz miał prawo domagać się czegoś spektakularnego, tymczasem otrzymaliśmy film do bólu przewidywalny, przeciętny i gubiący ducha całej serii. Zakończenie przybiło ostatni gwóźdź do trumny, ale o tym musicie się już sami przekonać. Od siebie dodam tylko, że było to po prostu niedopuszczalne i może się obronić jedynie jeśli ten 24 film ma być ostatnim, ale na to nie ma najmniejszych szans. Można zatem liczyć jedynie na to żeby kolejne filmy z Agentem 007 wróciły honor serii i dobre imię Jamesa Bonda.

Ocena: 2/6




[1] Zaczęło się dokładnie przy produkcji filmu Casino Royale(2006), kiedy to postanowiono de novo spisać biografię Jamesa Bonda.
[2] Pewnymi stałymi elementami w przygodach Bonda są oczywiście jego kobiety, samochody, drinki oraz nierozerwalny mariaż ze śmiercią . Do tego można zaliczyć jeszcze specyficzne poczucie humoru oraz jego wrogów i sojuszników, którzy również są w pewien sposób niezmienni. To wszystko buduje postać Agenta 007 nie tylko jako super szpiega, ale jako marki, symbolu, czegoś w rodzaju super bohatera. Tych elementów zwyczajnie nie wolno zmieniać, bo to właśnie je pokochali widzowie wiernie śledzący przygody Bonda.
[3] Szok jest tym większy, że osobiście uważam Skyfall(2012) za najlepszą w historii część Bonda(rekordowy przychód 1 108 561 008 $) – paradoksalnie poprzez zagranie odwróconą(ale jednak konsekwentną wobec klasycznej)konwencją.
[4] Ostatnimi czasy wydaje mi się, że coraz więcej produkcji bazuje na takim niskim poszanowaniu inteligencji widza i jego przyzwyczajeń. Niewybaczalne.