Najnowszy obraz Pana Guadagnino’ego jest piękny i wodzący
na pokuszenie jak jego poprzednie filmy(Jestem
miłością; Nienasyceni). I nawet jeśli reżyser znalazł drogę na skróty do
wskrzeszania klasyków kina Włoskiego, to nadal warto go oglądać(jeszcze w tym
roku powinniśmy ujrzeć legendarną Suspiria
– polecam śledzić informacje odnośnie tego wydarzenia, gdyż zapowiada się
wyjątkowy „remake”). Tym razem artysta postanowił zabrać nas do zakazanego
ogrodu, w którym na przykładzie dwójki bohaterów po raz kolejny dowiedzie jak zamienić
piękno w uczucie. Jeśli już teraz czujecie miętę, to czytajcie dalej, jeśli nie
wiecie o co tutaj chodzi, to ryzykujecie. Podobnie jak ryzykuje się zagłębiając
się w świat Call Me by Your Name. Świata
tysiąca i jednej nocy, który może zostać opisany krótko, płytko i jednoznacznie.
Świata, który może zostać z drugiej strony opisany zbyt interpretacyjnie
głęboko. We wszystkim bowiem warto zachowywać odpowiednią miarę. Tę dobrą
„miarę” przyłożył bez wątpienia do swojego najnowszego filmu Pan Guadagnino. Ciężko
to wyrazić słowami, więc jak tylko mogę spróbuję Wam opowiedzieć, co widziałem.
Całą fabułę i jej interpretację sobie daruję, gdyż
mądrzejsi ode mnie już lepiej ją zanalizowali. Przejdę jak nigdy wcześniej „do
rzeczy”. Do Elio(Timothee Chalamet) i Olivera(Armie Hammer). Ta dwójka miga się
między sobą przez niemal jedną czwartą filmu. Ich uniki i spotkania wypełniają
cały obraz. Przypadkowe performance w odniesieniu do miejscowych dziewcząt, które wykonują mniej lub bardziej przekonująco(schadzka
Elio i Marzii) sprowadzają się wyłącznie do tematu „kto się lubi, ten się
czubi”, który z kolei dotyczy tylko tej dwójki. Tutaj nie da się nikogo
oszukać, tym bardziej, że ten „ktoś”, to po prostu nieokiełznana rządza; natura
sama w sobie. Nie do sądzenia, nie do okiełznania. Tacy możemy być, tacy
jesteśmy zdaje się wyrażać poprzez swój obraz Pan Guadagnino. Nieważne jak
głęboko ukrywamy swoje popędy, one mniej lub bardziej nami kierują(odwołujcie
się tutaj do wszelkich filozofii, a i tak tego nie oszukacie). W tej relacji
można doszukać się subtelności jakie ujawniają się poprzez wahanie, eksperymenty
i niezwykłą odwagę obu bohaterów, okupioną właściwym dla tego kroku
cierpieniem. Ich uczucie, to próba która daje wiele do myślenia i pozostawia
widza z zapytaniem: ile byłbym w stanie zaryzykować dla spełniania swoich
potrzeb i co zrobiłbym z tym później? Genialne. Tym bardziej, że dla obu kochanków
nie jest to w tym przypadku jednoznaczne określenie ich tożsamości płciowej!
To co nie umknie uwagi, to piękno przestrzeni w jakiej rozgrywa
się ten tragiczny(?) romans(?). Wszystko jak w półśnie, idylli, sielance(?).
Wydarzenia, które obserwujemy zostają zamknięte cudownie w świetle i cieniu
przepięknych krajobrazów, które same sobą narzucają estetykę piękna i miłości. Całe
Włochy zaklęte w obiektywie Pana Guadagnino stają się z każdą kolejną sceną,
pejzażem dla zdolnego malarza(willa, jej nieprzypadkowe umeblowanie i
wypełnienie, które staje się w dużej mierze świadectwem ludzi ją
zamieszkujących – nic tu nie jest na pokaz). To wszystko staje się idealną
scenerią dla dwójki kochanków. Nienaganny smak namaszczony jakością obrazu, podrasowanego
pasją i dramatem kierującymi głównymi postaciami sprawiają, że całość staje się
erotycznym dziełem sztuki uwiecznionym na taśmie – czy można lepiej określić
styl tego niepowtarzalnego reżysera?. Poza tym, że film jest zrobiony po prostu
ze smakiem i nie wciska widzowi nachalnie pewnych wątpliwych kwestii(jak
chociażby różnica wieku obu bohaterów), jego twórca potrafi zachować dystans od
odpowiadanej historii. I tak oto jankeskie „later” Olivera, czy choćby
klasyczna „ucieczka” kamerą przez okno gdy zaczyna się robić gorąco udowadniają
nam, że reżyser przez cały czas czuwa nad lekkością swojego obrazu i dla
zachowania równowagi w ten lub inny sposób doprawia go specyficznym poczuciem
humoru.
Gdy
antyczne posągi wyznaczają granice piękna i pożądania, niemal wołając: patrzcie
na nas, stworzono nas po to, by nas podziwiać i pragnąć poprzez wieki! Jaki
wrażliwy śmiertelnik mógłby się temu oprzeć? Nie bez powodu od wieków Dawid czy
Wenus z Milo są wzorami wdzięków. Pot spływający po stymulująco wyrzeźbionym
ciele Olivera sprawia, że zatapiamy się w całość tego zakazanego ogrodu niemal
naturalnie odczuwając gorąc leniwych wakacyjnych dni na prowincji. Wszystko jak
z obrazka: rodzi się więc pytanie o to, czy to może być w ogóle realne? Może to
tylko wyobrażenie, rzeźba, abstrakcja? Coś do czego możemy tylko dążyć, coś
czego możemy tylko pożądać i coś po co tylko odważni(Elio) mogą sięgnąć. Rzeczywistość
musi jednak zawsze brutalnie przypomnieć o sobie i o świecie poza tamtymi dniami
i nocami. I tak jak nasze wyobrażenia nie zawsze są tym co otrzymujemy w
świecie rzeczywistym, tak decyzje, które czasem podejmujemy kierowani szalonym
urokiem nie zawsze przynoszą pożądane skutki. Gorąco polecam Wam historię Elio
i Olivera: odprężą, wzrusza, oczarowuje i daje do myślenia.
Moja ocena: 5/6