czwartek, 4 lutego 2016

Nienawistna Ósemka, czyli o gwoździach, szkatułkach i macguffinach według Quentina Tarantino.



            Zacznę nietypowo jak dla recenzji filmu, bo od zwrócenia uwagi na jego ścieżkę dźwiękową. W The Hateful Eight(2015), najnowszym filmie Quentina Tarantino[1] - który ma szansę pozostać w pamięci fanów reżysera, jako perełka w jego filmowej koronie - po raz kolejny, po burzliwym artystycznym rozstaniu się obu panów[2], mamy okazję słuchać wirtuozyjnych utworów Ennio Morricone. To właśnie one, wespół z fenomenalnym umysłem reżysera takich filmów jak Reservoir Dogs(1992) oraz Pulp Fiction(1994), a także olśniewającymi zdjęciami Roberta Richardsona JFK(1991), Aviator(2004), prowadzą nas przez paranoiczny, elektryzujący obraz. Morricone perfekcyjnie ujmuje zmieniające się stany bohaterów, przy czym nie pozwala nam zapomnieć, że są oni o krok od rzucenia się sobie do gardeł. Warto zauważyć, że to swojego rodzaju powrót mistrza, który komponuje muzykę do westernu po raz kolejny od przeszło trzydziestu lat! Swoją muzyką[3] podtrzymuje napięcie i ilustruje to co dla widza niewidzialne gołym okiem, a samą już uwerturą zapowiada niezwykłe przedstawienie jakiego ten będzie mógł doświadczyć.
The Hateful Eight, uderza mistrzowskim połączeniem westernu z suspensem na poziomie, którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchock. Nie zabrakło tutaj niczego z charakterystycznego stylu Tarantino: brutalność słowna i fizyczna; absolutne ignorowanie poprawności politycznej; charakterystyczni bohaterowie o podwójnej moralności; motywy zemsty i naturalnie silnie zarysowany pastisz wszelkich odmian, który sięga od samej promocji filmu po jego ostatnie sekundy na taśmie na której został uwieczniony. Słowem, wszystko na swoim miejscu – wszystko to za co kochamy pana Tarantino. Bardzo podobała mi się forma, zapożyczona(niemal dokładnie) z westernów dyliżansowych, a jednak nieco rozwinięta. Akcja takich westernów miała formę szkatułkową i w The Hateful Eight, bardzo wyraźnie można to dostrzec: najpierw bohaterów zamyka się dosłownie w dyliżansie, a później w niewielkiej przestrzeni jaką staje się w tym przypadku pasmanteria Minnie[4](Dana Gourrier). Pikanterii temu zabiegowi daje każda scena, w której bohaterowie muszą dobijać zepsute drzwi gwoźdźmi, co skojarzyło mi się jednoznacznie z powiedzeniem „dobić ostatnią deskę do trumny”. Jak się okazało niewiele się w tej kwestii pomyliłem, choć w przypadku Tarantino było to do przewidzenia. Nie znaczy to oczywiście, że sam film jest przewidywalny. Gwarantuję, że w The Hateful Eight nie musicie się martwić o brak zaskoczenia czy nudę. Dzięki tempu akcji, oraz rozłożeniu napięcia, które nie słabnie od początku do końca filmu, mamy do czynienia z dziełem bardzo podobnym do The Rope(1948), Hitchocka – przynajmniej pod kątem wspomnianego tempa akcji oraz suspensu i napięcia, które prześladuje nas przez cały czas projekcji filmu. Ponadto, zarówno The Rope, jak The Hateful Eight, są bardzo teatralne[5]: pamiętajmy, że Hitchock[6] kręcił swój film z zamiarem pokazania go w jednym długim ujęciu; Tarantino natomiast poważnie rozważa przełożenie swojego obrazu na deski teatru.



Kolejnym zaskoczeniem - pomijając sam fakt, że film w ogóle został ukończony[7] - okazał się wybór nośnika dla filmu, którym stała się taśma 70mm. Nieco archaiczna, zwana „królewskim formatem”, była używana głównie do pokazywania dzieł monumentalnych, historycznych, lub mających robić większe wrażenie niż reszta obrazów (dziś jest już niewiele kin, które posiada przystosowane do niej projektory, a jeszcze mniej jest zapewne operatorów tychże urządzeń). Taśma 70mm była swojego czasu odpowiedzią na wynalezienie telewizji: należało przyciągnąć widzów do kina nowym, większym formatem, który byłby atrakcyjniejszy od domowego odbiornika. W The Hateful Eight format ten sprawdził się doskonale, pozwalając po raz kolejny rozwinąć skrzydła Richardsonowi, który zamknął i tak już ciasne filmowe przestrzenie w przepięknych krajobrazach Wyoming. Szerokie ujęcia przydały się również dla ujęć wewnątrz miejsca akcji, tak aby przy niektórych scenach widz miał lepsze rozeznanie w całym planie akcji. Brak w The Hateful Eight charakterystycznych scen pozycjonujących kręconych z góry, Tarantino zastępuje je właśnie szeroką perspektywą. Sam Tarantino podkreślał fakt, że: obraz jest dzięki temu nie tyko o wiele szerszy od tych, które oglądamy zwyczajowo w kinie, ale również uwydatnia się na nim więcej szczegółów.
Podczas publicznych odczytów powieści, na którą Quentin Tarantino miał zamiar przerobić swój scenariusz wystąpiło kilku aktorów, którzy później pojawili się finalnie w wersji filmowej. Ostateczny dobór ról okazał się bardzo trafiony, a każdej postać pojawiającej się w filmie udało się dodać do obrazu nieco rumieńców. Każdy aktor otrzymał niepowtarzalną i bardzo charakterystyczną rolę, a także starał się wybić kunsztem nad pozostałych kolegów po fachu[8]. Tarantino zestawia ze sobą bohaterów na zasadzie kontrastów, co jest również silnym elementem westernu, którego pastiszu dokonuje reżyser. I tak oto, major Marquis Warren(Samuel L. Jackson) poza oczywistym faktem tego, że jest czarnoskóry, będzie wchodził w wyraźne zatargi ze sprawiającym wrażenie przygłupa, młodym szeryfem Chrisem Mannix’em(Walton Goggins) oraz generałem Sandy Smithers’em(Bruce Dern) przez to chociażby, że podczas wojny walczyli po przeciwnych stronach barykady. Major Warren[9] mógłby uchodzić za bohatera, który gra tutaj pierwsze skrzypce, ale tak naprawdę każdy, nawet najmniejszy występ w tej całej historii jest nieodzownym elementem większej całości przez co granica między rolami pierwszo, a drugoplanowymi potrafi się skutecznie rozmywać. Nieco innym zestawieniem charakteryzuje się para: Warren – John Ruth „The Hangman”(Kurt Russell[10]), obaj panowie są łowcami nagród i mają podobne poglądy, ale każdy z nich zupełnie inaczej czyta listy gończe kończące się hasłem „żywy, lub martwy”. Takich zestawień w filmie można doliczyć się jeszcze kilku, a każde ma swoją małą, unikatową historię. Jak zwykle jednak nie opiszę wszystkiego żeby nie zepsuć nikomu zabawy. Każda para, lub grupa, która zawiązuje koalicje lub spisek podczas tej fatalistycznej schadzki elektryzuje atmosferę filmu nie pozwalając nam oderwać wzroku od ekranu nawet na chwilę. Ze wszystkich aktorów najbardziej podobała mi się jednak postać diabolicznego brytola, Oswaldo Mobray’a, zagrana przez Tim’a Rotha(czarujący, zaskakujący i przezabawny… aż do końca). Wesołym dodatkiem do całej nienawistnej ferajny okazali się być także woźnica, Ed(Lee Horsley) i signor Bob(Demian Bichir), których perypetie pozwalają widzowi na krótkie złapanie oddechu przed kolejnym zanurzeniem się w szaleństwo pozostałych bohaterów. Dopełniająca całość rola Daisy Domergue(J. J. Leigh), również była przekonująca, ale zastanawiam się czy nie aby wyłącznie przez, to że była to jedyna większa rola kobieca w filmie – nie przeceniałbym jej, ale również nie deprecjonował, gdyż jest ona swojego rodzaju kluczem do całej tej misternie skonstruowanej szkatułki. Zdecydowanie najmniej przypadły mi do gustu postaci Jody’ego(Channing Tatum), oraz Joe Gage’a(Michael Madsen), który mimo, że przewijał się przez ekran dość często nie zaprezentował sobą niczego porywającego – zupełnie nie rozumiem skąd ten brak energii. Tak czy inaczej charakteryzacja, dialogi i zachowanie postaci występujących w filmie tworzyły spójną całość i nie budziły większych wątpliwości.



Kwestii rasowych, jakie ostatnio targają Fabryką Snów nie mam zamiaru poruszać, jednak nie dopatrywałbym się w The Hateful Eight wielkich porachunków w tej materii – mimo wszystkich złośliwych uwag. W ostateczności można się tutaj dopatrzeć pewnego rodzaju rewizjonizmu historycznego[11], którego Quentin Tarantino dokonywał już w swoich wcześniejszych filmach jak Inglorious Basterds, czy Django. Nie jest to nic nowego dla reżysera, który stara się od jakiegoś czasu pokazywać nam coś więcej niżeli tylko oderwaną od rzeczywistości filmową historyjkę i na swój sposób oferuje nam zadośćuczynienie krzywd. W swoim ósmym filmie Tarantino podkreśla pewne palące kwestie, ale jakie i czy istotnie są one aż tak drażliwe, to już sami ocenicie wybierając się do kina. Film polecam wszystkim, nie tylko wiernym fanom artysty.

Ocena: 5/6




[1] To już ósmy film pana Tarantino, który zarzeka się, że stworzy ich maksymalnie dziesięć. Jeśli każdy kolejny będzie lepszy, lub nawet równy tym, które reżyser już stworzył, to należy mocno trzymać kciuki, żeby zmienił swój zamysł i kręcił do końca świata i o jeden dzień dłużej.
[2] Morricone, który znany jest z komponowania muzyki do takich klasycznych spaghetti westernów jak The Good, The Bad And The Ugly(1996), po realizacji ścieżki dźwiękowej do filmu Inglorious Basterds(2009), stwierdził, że nie chce już współpracować z Tarantino gdyż ten nie daje mu za wiele czasu na skomponowanie odpowiedniej muzyki, a tę którą już stworzył umieszcza w filmie bez żadnej konsekwencji. Podejrzewam, że sławny maestro zgodził się ułożyć muzykę do The Hateful Eight głównie ze względu na to, że po raz pierwszy użył dla Tarantino pełnej orkiestry włączając w to również chór, oraz mógł napisać pięćdziesiąt minut muzyki wyłącznie na potrzeby tego jednego filmu – należy pamiętać, że Tarantino unika jednorodnej ścieżki dźwiękowej w swoich filmach i woli raczej zapożyczenia i zbitki różnych utworów z innych produkcji. Tu również ich nie brakuje, ale zdają się one być raczej hołdem, bądź pojednawczym gestem ze strony reżysera dla wielkiego kompozytora.
[3] Polecam artykuł, który rzuca nieco światła na poszczególne utwory z The Hateful Eight, oraz pokazuje nieco wcześniejszych zapożyczeń:
http://www.flickeringmyth.com/2016/01/7-badass-tracks-from-ennio-morricones-the-hateful-eight-score.html
[4] Yohei Taneda(scenograf), o pasmanterii Minnie: https://www.youtube.com/watch?v=2USAOZ1odY8
Przestrzenie ukazane w filmie istotnie są bardzo hermetyczne, lecz nie wydają się obce dla widza poprzez stosowany przez reżysera pastisz. Są one znane, podobne, do tego co widz mógł oglądać wcześniej w podobnych produkcjach. Przez taki zabieg Tarantino uzyskuje pewien spokój, który pozwala mu grać na widzu, zaskakując go i wywołując jego podejrzenia.
[5] Ośmielę się również wtrącić, że oba filmy mogą wydać się nudne tylko osobom absolutnie zagubionym w totalnie współczesnych środkach kina mainstreamowego(które zaczyna sprowadzać swój wątpliwy kunszt w stronę prymitywnej atrakcji), lub podchodzącym do tego typu dzieł z dużą dozą ignorancji.
[6] A skoro już o moim ulubionym reżyserze mowa, to nie mogę pominąć jeszcze jednego związku Hitcha z Tarantino: w The Hateful Eight zauważyłem również macguffin’a! Nie jest to może nic dziwnego dla Tarantino, wcześniej mieliśmy bowiem katany, walizki czy diamenty. W ósmym filmie Quentina macguffin’em staje się moim zdaniem list Lincolna, który wiezie ze sobą major Marquis Warren(Samuel L. Jackson). Nie jest to może idealny przykład, moim zdaniem jednak pasuje do tego pojęcia i jego funkcjonalności dla całego filmu.
[7] W 2014 roku scenariusz filmu trafił do sieci, w skutek czego Tarantino ogłosił, że nie będzie realizował filmu na jego podstawie. Opublikował go i 29 kwietnia 2014 roku przedstawił podczas czytania w hotelu Ace w Los Angeles. W miesiąc później wrócił jednak do pomysłu realizacji filmu, którego pierwsze zdjęcia odbyły się w Kolorado 8 grudnia jeszcze tego samego roku. Jak widać dziesiąta muza potrafi być bardzo zmienną kochanką. A może to po prostu chwyt reklamowy? Sami oceńcie.
Po zatwierdzeniu, że film zostanie jednak nakręcony Tarantino zapowiedział serię roadshows z uwagi na jego promocję. Polecam oficjalny materiał: http://thehatefuleight.com/roadshow
[8] Pamiętajmy, że Jennifer Jason Leigh została nominowana do Oscara właśnie za rolę w The Hateful Eight.
Producentka Stacey Sher, o roli J.J. Leigh jako Daisy Domergue: Była nieustraszona. Starała się wszelkimi możliwymi drogami i na wszelkie możliwe sposoby wykorzystać do maksimum potencjał swojej postaci. Dzięki temu Daisy jest tak przekonująca i zaskakująca w każdej swojej scenie.
[9] Ja dopatrzyłem się w postaci Warrena, Doyle’owskiego Sherlocka Holmesa, ale podobało mi się również porównywanie go do Herkulesa Poirot, Agathy Christie. Zaiste jego spostrzegawczość i ostrożność nie zostawiają większych złudzeń co do tego czym mógł kierować się Tarantino tworząc tę postać.
[10] Nie mogę nie zgodzić się z opiniami amerykańskich filmoznawców, którzy słusznie zauważyli podobieństwo postaci Russella do kreskówkowego Yosemite Sam’a – wąsiska i szorstki charakter; trafione w dychę.
[11] Bardzo trafnie ujął ów rewizjonizm w swojej recenzji dla New York Times, Oliver Scott, którego recenzję gorąco polecam zainteresowanym: http://www.nytimes.com/2015/12/25/movies/review-quentin-tarantinos-the-hateful-eight-blends-verbiage-and-violence.html?_r=2