Zacznę nietypowo jak dla recenzji
filmu, bo od zwrócenia uwagi na jego ścieżkę dźwiękową. W The Hateful Eight(2015), najnowszym filmie Quentina Tarantino[1] - który
ma szansę pozostać w pamięci fanów reżysera, jako perełka w jego filmowej
koronie - po raz kolejny, po burzliwym artystycznym rozstaniu się obu panów[2],
mamy okazję słuchać wirtuozyjnych utworów Ennio Morricone. To właśnie one,
wespół z fenomenalnym umysłem reżysera takich filmów jak Reservoir Dogs(1992) oraz Pulp
Fiction(1994), a także olśniewającymi zdjęciami Roberta Richardsona JFK(1991), Aviator(2004), prowadzą nas przez paranoiczny, elektryzujący obraz.
Morricone perfekcyjnie ujmuje zmieniające się stany bohaterów, przy czym nie
pozwala nam zapomnieć, że są oni o krok od rzucenia się sobie do gardeł. Warto
zauważyć, że to swojego rodzaju powrót mistrza, który komponuje muzykę do
westernu po raz kolejny od przeszło trzydziestu lat! Swoją muzyką[3]
podtrzymuje napięcie i ilustruje to co dla widza niewidzialne gołym okiem, a
samą już uwerturą zapowiada niezwykłe przedstawienie jakiego ten będzie mógł
doświadczyć.
The Hateful Eight,
uderza mistrzowskim połączeniem westernu z suspensem na poziomie, którego nie
powstydziłby się sam Alfred Hitchock. Nie zabrakło tutaj niczego z
charakterystycznego stylu Tarantino: brutalność słowna i fizyczna; absolutne ignorowanie
poprawności politycznej; charakterystyczni bohaterowie o podwójnej moralności;
motywy zemsty i naturalnie silnie zarysowany pastisz wszelkich odmian, który
sięga od samej promocji filmu po jego ostatnie sekundy na taśmie na której
został uwieczniony. Słowem, wszystko na swoim miejscu – wszystko to za co
kochamy pana Tarantino. Bardzo podobała mi się forma, zapożyczona(niemal dokładnie)
z westernów dyliżansowych, a jednak nieco rozwinięta. Akcja takich westernów
miała formę szkatułkową i w The Hateful
Eight, bardzo wyraźnie można to dostrzec: najpierw bohaterów zamyka się
dosłownie w dyliżansie, a później w niewielkiej przestrzeni jaką staje się w
tym przypadku pasmanteria Minnie[4](Dana
Gourrier). Pikanterii temu zabiegowi daje każda scena, w której bohaterowie
muszą dobijać zepsute drzwi gwoźdźmi, co skojarzyło mi się jednoznacznie z powiedzeniem
„dobić ostatnią deskę do trumny”. Jak się okazało niewiele się w tej kwestii
pomyliłem, choć w przypadku Tarantino było to do przewidzenia. Nie znaczy to
oczywiście, że sam film jest przewidywalny. Gwarantuję, że w The Hateful Eight nie musicie się martwić
o brak zaskoczenia czy nudę. Dzięki tempu akcji, oraz rozłożeniu napięcia,
które nie słabnie od początku do końca filmu, mamy do czynienia z dziełem
bardzo podobnym do The Rope(1948),
Hitchocka – przynajmniej pod kątem wspomnianego tempa akcji oraz suspensu i
napięcia, które prześladuje nas przez cały czas projekcji filmu. Ponadto,
zarówno The Rope, jak The Hateful Eight, są bardzo teatralne[5]:
pamiętajmy, że Hitchock[6]
kręcił swój film z zamiarem pokazania go w jednym długim ujęciu; Tarantino
natomiast poważnie rozważa przełożenie swojego obrazu na deski teatru.
Kolejnym
zaskoczeniem - pomijając sam fakt, że film w ogóle został ukończony[7] -
okazał się wybór nośnika dla filmu, którym stała się taśma 70mm. Nieco
archaiczna, zwana „królewskim formatem”, była używana głównie do pokazywania
dzieł monumentalnych, historycznych, lub mających robić większe wrażenie niż
reszta obrazów (dziś jest już niewiele kin, które posiada przystosowane do niej
projektory, a jeszcze mniej jest zapewne operatorów tychże urządzeń). Taśma 70mm
była swojego czasu odpowiedzią na wynalezienie telewizji: należało przyciągnąć
widzów do kina nowym, większym formatem, który byłby atrakcyjniejszy od
domowego odbiornika. W The Hateful Eight format
ten sprawdził się doskonale, pozwalając po raz kolejny rozwinąć skrzydła
Richardsonowi, który zamknął i tak już ciasne filmowe przestrzenie w
przepięknych krajobrazach Wyoming. Szerokie ujęcia przydały się również dla
ujęć wewnątrz miejsca akcji, tak aby przy niektórych scenach widz miał lepsze
rozeznanie w całym planie akcji. Brak w The
Hateful Eight charakterystycznych scen pozycjonujących kręconych z góry,
Tarantino zastępuje je właśnie szeroką perspektywą. Sam Tarantino podkreślał
fakt, że: obraz jest dzięki temu nie tyko
o wiele szerszy od tych, które oglądamy zwyczajowo w kinie, ale również
uwydatnia się na nim więcej szczegółów.
Podczas
publicznych odczytów powieści, na którą Quentin Tarantino miał zamiar przerobić
swój scenariusz wystąpiło kilku aktorów, którzy później pojawili się finalnie w
wersji filmowej. Ostateczny dobór ról okazał się bardzo trafiony, a każdej
postać pojawiającej się w filmie udało się dodać do obrazu nieco rumieńców.
Każdy aktor otrzymał niepowtarzalną i bardzo charakterystyczną rolę, a także
starał się wybić kunsztem nad pozostałych kolegów po fachu[8].
Tarantino zestawia ze sobą bohaterów na zasadzie kontrastów, co jest również
silnym elementem westernu, którego pastiszu dokonuje reżyser. I tak oto, major
Marquis Warren(Samuel L. Jackson) poza oczywistym faktem tego, że jest
czarnoskóry, będzie wchodził w wyraźne zatargi ze sprawiającym wrażenie
przygłupa, młodym szeryfem Chrisem Mannix’em(Walton Goggins) oraz generałem
Sandy Smithers’em(Bruce Dern) przez to chociażby, że podczas wojny walczyli po
przeciwnych stronach barykady. Major Warren[9]
mógłby uchodzić za bohatera, który gra tutaj pierwsze skrzypce, ale tak
naprawdę każdy, nawet najmniejszy występ w tej całej historii jest nieodzownym
elementem większej całości przez co granica między rolami pierwszo, a
drugoplanowymi potrafi się skutecznie rozmywać. Nieco innym zestawieniem
charakteryzuje się para: Warren – John Ruth „The Hangman”(Kurt Russell[10]),
obaj panowie są łowcami nagród i mają podobne poglądy, ale każdy z nich
zupełnie inaczej czyta listy gończe kończące się hasłem „żywy, lub martwy”.
Takich zestawień w filmie można doliczyć się jeszcze kilku, a każde ma swoją
małą, unikatową historię. Jak zwykle jednak nie opiszę wszystkiego żeby nie
zepsuć nikomu zabawy. Każda para, lub grupa, która zawiązuje koalicje lub
spisek podczas tej fatalistycznej schadzki elektryzuje atmosferę filmu nie
pozwalając nam oderwać wzroku od ekranu nawet na chwilę. Ze wszystkich aktorów
najbardziej podobała mi się jednak postać diabolicznego brytola, Oswaldo
Mobray’a, zagrana przez Tim’a Rotha(czarujący, zaskakujący i przezabawny… aż do
końca). Wesołym dodatkiem do całej nienawistnej ferajny okazali się być także woźnica,
Ed(Lee Horsley) i signor Bob(Demian Bichir), których perypetie pozwalają
widzowi na krótkie złapanie oddechu przed kolejnym zanurzeniem się w szaleństwo
pozostałych bohaterów. Dopełniająca całość rola Daisy Domergue(J. J. Leigh),
również była przekonująca, ale zastanawiam się czy nie aby wyłącznie przez, to
że była to jedyna większa rola kobieca w filmie – nie przeceniałbym jej, ale
również nie deprecjonował, gdyż jest ona swojego rodzaju kluczem do całej tej
misternie skonstruowanej szkatułki. Zdecydowanie najmniej przypadły mi do gustu
postaci Jody’ego(Channing Tatum), oraz Joe Gage’a(Michael Madsen), który mimo,
że przewijał się przez ekran dość często nie zaprezentował sobą niczego
porywającego – zupełnie nie rozumiem skąd ten brak energii. Tak czy inaczej charakteryzacja,
dialogi i zachowanie postaci występujących w filmie tworzyły spójną całość i
nie budziły większych wątpliwości.
Kwestii
rasowych, jakie ostatnio targają Fabryką Snów nie mam zamiaru poruszać, jednak
nie dopatrywałbym się w The Hateful Eight
wielkich porachunków w tej materii – mimo wszystkich złośliwych uwag. W
ostateczności można się tutaj dopatrzeć pewnego rodzaju rewizjonizmu
historycznego[11],
którego Quentin Tarantino dokonywał już w swoich wcześniejszych filmach jak Inglorious Basterds, czy Django. Nie jest to nic nowego dla
reżysera, który stara się od jakiegoś czasu pokazywać nam coś więcej niżeli
tylko oderwaną od rzeczywistości filmową historyjkę i na swój sposób oferuje
nam zadośćuczynienie krzywd. W swoim ósmym filmie Tarantino podkreśla pewne
palące kwestie, ale jakie i czy istotnie są one aż tak drażliwe, to już sami
ocenicie wybierając się do kina. Film polecam wszystkim, nie tylko wiernym
fanom artysty.
Ocena: 5/6
[1] To już
ósmy film pana Tarantino, który zarzeka się, że stworzy ich maksymalnie
dziesięć. Jeśli każdy kolejny będzie lepszy, lub nawet równy tym, które reżyser
już stworzył, to należy mocno trzymać kciuki, żeby zmienił swój zamysł i kręcił
do końca świata i o jeden dzień dłużej.
[2]
Morricone, który znany jest z komponowania muzyki do takich klasycznych
spaghetti westernów jak The Good, The Bad
And The Ugly(1996), po realizacji
ścieżki dźwiękowej do filmu Inglorious
Basterds(2009), stwierdził, że nie
chce już współpracować z Tarantino gdyż ten nie daje mu za wiele czasu na
skomponowanie odpowiedniej muzyki, a tę którą już stworzył umieszcza w filmie
bez żadnej konsekwencji. Podejrzewam, że sławny maestro zgodził się ułożyć
muzykę do The Hateful Eight głównie
ze względu na to, że po raz pierwszy użył dla Tarantino pełnej orkiestry
włączając w to również chór, oraz mógł napisać pięćdziesiąt minut muzyki
wyłącznie na potrzeby tego jednego filmu – należy pamiętać, że Tarantino unika
jednorodnej ścieżki dźwiękowej w swoich filmach i woli raczej zapożyczenia i
zbitki różnych utworów z innych produkcji. Tu również ich nie brakuje, ale
zdają się one być raczej hołdem, bądź pojednawczym gestem ze strony reżysera
dla wielkiego kompozytora.
[3] Polecam
artykuł, który rzuca nieco światła na poszczególne utwory z The Hateful Eight, oraz pokazuje nieco
wcześniejszych zapożyczeń:
http://www.flickeringmyth.com/2016/01/7-badass-tracks-from-ennio-morricones-the-hateful-eight-score.html
http://www.flickeringmyth.com/2016/01/7-badass-tracks-from-ennio-morricones-the-hateful-eight-score.html
[4] Yohei
Taneda(scenograf), o pasmanterii Minnie: https://www.youtube.com/watch?v=2USAOZ1odY8
Przestrzenie ukazane w filmie istotnie są bardzo hermetyczne, lecz nie wydają się obce dla widza poprzez stosowany przez reżysera pastisz. Są one znane, podobne, do tego co widz mógł oglądać wcześniej w podobnych produkcjach. Przez taki zabieg Tarantino uzyskuje pewien spokój, który pozwala mu grać na widzu, zaskakując go i wywołując jego podejrzenia.
Przestrzenie ukazane w filmie istotnie są bardzo hermetyczne, lecz nie wydają się obce dla widza poprzez stosowany przez reżysera pastisz. Są one znane, podobne, do tego co widz mógł oglądać wcześniej w podobnych produkcjach. Przez taki zabieg Tarantino uzyskuje pewien spokój, który pozwala mu grać na widzu, zaskakując go i wywołując jego podejrzenia.
[5] Ośmielę
się również wtrącić, że oba filmy mogą wydać się nudne tylko osobom absolutnie
zagubionym w totalnie współczesnych środkach kina mainstreamowego(które zaczyna
sprowadzać swój wątpliwy kunszt w stronę prymitywnej atrakcji), lub
podchodzącym do tego typu dzieł z dużą dozą ignorancji.
[6] A skoro
już o moim ulubionym reżyserze mowa, to nie mogę pominąć jeszcze jednego
związku Hitcha z Tarantino: w The Hateful
Eight zauważyłem również macguffin’a! Nie jest to może nic dziwnego dla
Tarantino, wcześniej mieliśmy bowiem katany, walizki czy diamenty. W ósmym
filmie Quentina macguffin’em staje się moim zdaniem list Lincolna, który wiezie
ze sobą major Marquis Warren(Samuel L. Jackson). Nie jest to może idealny
przykład, moim zdaniem jednak pasuje do tego pojęcia i jego funkcjonalności dla
całego filmu.
[7] W 2014
roku scenariusz filmu trafił do sieci, w skutek czego Tarantino ogłosił, że nie
będzie realizował filmu na jego podstawie. Opublikował go i 29 kwietnia 2014
roku przedstawił podczas czytania w hotelu Ace w Los Angeles. W miesiąc później
wrócił jednak do pomysłu realizacji filmu, którego pierwsze zdjęcia odbyły się
w Kolorado 8 grudnia jeszcze tego samego roku. Jak widać dziesiąta muza potrafi
być bardzo zmienną kochanką. A może to po prostu chwyt reklamowy? Sami oceńcie.
Po zatwierdzeniu, że film zostanie jednak nakręcony Tarantino zapowiedział serię roadshows z uwagi na jego promocję. Polecam oficjalny materiał: http://thehatefuleight.com/roadshow
Po zatwierdzeniu, że film zostanie jednak nakręcony Tarantino zapowiedział serię roadshows z uwagi na jego promocję. Polecam oficjalny materiał: http://thehatefuleight.com/roadshow
[8]
Pamiętajmy, że Jennifer Jason Leigh została nominowana do Oscara właśnie za
rolę w The Hateful Eight.
Producentka Stacey Sher, o roli J.J. Leigh jako Daisy Domergue: Była nieustraszona. Starała się wszelkimi możliwymi drogami i na wszelkie możliwe sposoby wykorzystać do maksimum potencjał swojej postaci. Dzięki temu Daisy jest tak przekonująca i zaskakująca w każdej swojej scenie.
Producentka Stacey Sher, o roli J.J. Leigh jako Daisy Domergue: Była nieustraszona. Starała się wszelkimi możliwymi drogami i na wszelkie możliwe sposoby wykorzystać do maksimum potencjał swojej postaci. Dzięki temu Daisy jest tak przekonująca i zaskakująca w każdej swojej scenie.
[9] Ja
dopatrzyłem się w postaci Warrena, Doyle’owskiego Sherlocka Holmesa, ale
podobało mi się również porównywanie go do Herkulesa Poirot, Agathy Christie.
Zaiste jego spostrzegawczość i ostrożność nie zostawiają większych złudzeń co
do tego czym mógł kierować się Tarantino tworząc tę postać.
[10] Nie
mogę nie zgodzić się z opiniami amerykańskich filmoznawców, którzy słusznie
zauważyli podobieństwo postaci Russella do kreskówkowego Yosemite Sam’a –
wąsiska i szorstki charakter; trafione w dychę.
[11] Bardzo
trafnie ujął ów rewizjonizm w swojej recenzji dla New York Times, Oliver Scott,
którego recenzję gorąco polecam zainteresowanym: http://www.nytimes.com/2015/12/25/movies/review-quentin-tarantinos-the-hateful-eight-blends-verbiage-and-violence.html?_r=2