środa, 31 grudnia 2014

Koniec roku 2014

Pragnę podziękować swoim czytelnikom za zainteresowanie i cenne uwagi, których mi udzielali i dzięki, którym idea dla której zacząłem pisanie tego bloga się sprawdza.
Moi drodzy, życzę Wam również szampańskiego sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2015! Niczego nie obiecuję, ale na pewno postaram się w nadchodzącym roku pisać więcej, lepiej i może nieco bardziej regularnie.


Do zobaczenia w Nowym Roku!

środa, 24 grudnia 2014

Moja Opowieść wigilijna


W grudniu 1843 roku w odpowiedzi na rządowy raport w sprawie wykorzystywania dzieci do pracy w kopalniach i fabrykach, Charles Dickens opublikował swoją najpopularniejszą książkę: Opowieść wigilijną[1]. Był to nie tylko gest sprzeciwu ze strony Dickensa, ale początek nowej wielkiej świątecznej tradycji[2], która zmieniła podejście do tego wyjątkowego dnia dla wielu ludzi. W 141 lat później powstała jej idealna adaptacja filmowa, którą z kolei wraz z lekturą książki w roku 2001 poznała klasa 1E z Gimnazjum nr 8 w Łodzi. Pomimo upływu 158 lat ta krótka historyjka zdołała wywrzeć na jednym chłopcu tak ogromne wrażenie, że od tamtego dnia nie tylko zaczął z radością czytać lektury szkolne, ale do tego stopnia zainteresował się naukami humanistycznymi, że postanowił zgłębiać je po dziś dzień. Tym chłopcem byłem rzecz jasna ja, a moja wiara w to, że książka Dickensa ukazuje najważniejsze moralne przykazanie humanizmu nie zmieniła się do dziś.
W dniu wigilii Bożego Narodzenia nie znalazłbym chyba lepszego do polecenia Wam filmu jak dzieło mało znanego brytyjskiego reżysera telewizyjnego Clive Donner’a, A Christmas Carol(1984) z legendarnym Georgem C. Scott’em w roli Scrooge’a. Dzieło Dickensa na scenariusz filmowy przerobił Roger O. Hirson, który w sześć lat później zabłysnął jeszcze przeróbką innej znanej lektury szkolnej, a mianowicie książki Hamingway’a, Stary człowiek i morze z Anthonym Quinnem w roli Santiago.
Obraz Donner’a dedykowany był jak wiele jego pozostałych filmów dla brytyjskiej telewizji publicznej. Przerasta jednak zarówno współczesne próby adaptacji opowieści Dickensa, jak i wiele swoich poprzedników – podkreślę tutaj, że według mnie, bez wyjątku. Zastanawiacie się zapewne czemu? Dlaczego nie lepsze byłby inne filmy? Cóż, gdybym miał teraz porównywać pozostałe obrazy powstałe na podstawie Opowieści wigilijnej, to mógłbym z tego uczynić temat swojej kolejnej pracy naukowej. Gdybym się z Wami wykłócał na temat tego, która jest najlepsza, to pewnie nigdy nie doszlibyśmy do porozumienia. Podejrzewam, że każdy z nas ma tę ulubioną wersję, tę magiczną do której lubi wracać w święta. Ta z 1984 jest zwyczajnie tą moją ulubioną wersją, która moim zdaniem zawiera w sobie najwięcej nauki i magii, wzrusza, zmusza do przemyśleń, ale ostatecznie zostawia nas z pozytywnym przeświadczeniem, że każdemu człowiekowi należy się przebaczenie, że każdy Scrooge może się zmienić – tak więc jak każda inna adaptacja filmowa historii Dickensa, zachowuje swoje główne przesłanie. Na dobrą sprawę różni je tylko to w jaki sposób to przesłanie dociera do widza, innymi słowy „jak oni to pokazali”. Takie wytłumaczenie, czy uzasadnienie może Was jednak nie zaspokajać, a co gorsza jeszcze nie przekonuje do obejrzenia proponowanej przeze mnie wersji filmu. Przejdę więc do recenzji i postaram się zachęcić Was do obejrzenia „mojej” Opowieści wigilijnej.
            To co wywiera na mnie największe wrażenie w filmie Donner’a, to scenografia[3]. Już od pierwszych wprowadzających ujęć jest ona na bardzo wysokim poziomie, który zachowuje do ostatniej minuty filmu. Jednolita, naturalna i dopracowana w najsubtelniejszych szczegółach: od obrazków z życia Londyńskiej ulicy, po ubiory postaci pojawiających się w filmie. Sugestywna, wyraźna, stanowiąca idealne tło dla nastrojowej muzyki i genialnej gry aktorskiej, która jest drugą ogromną zaletą tego magicznego obrazu. Przy łagodnym prowadzeniu narracji, scenografia i  kostiumy stworzone przez Harry’ego Cordwella, Petera Childs’a oraz Evangeline Harrison, pozwalają na łagodne zanurzenie się widza w czasach wiktoriańskiej Anglii Dickensa. Mise-en-scène wytwarza niezwykłą atmosferę balansującą na granicy świata rzeczywistego i fantastycznego. Mroczna, a jednocześnie bezbłędnie przejrzysta wizja współgra w tym przypadku z niemal flegmatycznym prowadzeniem kamery, budując niepowtarzalny nastrój. To właśnie ten niesamowity nastrój przykuwa widza od pierwszych minut filmu, a następnie usilnie wciąga i sprawia, że nie chcemy przerywać naszej filmowej wędrówki, choćby nie wiem jak była straszna, a trzeba przyznać, że zobrazowana przez Donner’a, a wcześniej opisana przez Dickensa, droga do odpokutowania win przez Scrooge’a nie jest ani łatwa, ani przyjemna. Pamiętajmy jednak powtarzając za Dickensem, że choć w tej opowieści pojawi się wiele mar, to jeśli jesteśmy dobrymi ludźmi, do naszego domu zawitają wyłącznie te, które chcielibyśmy sami ugościć.
            Gra aktorska, o której już wspominałem, również lokuje się na wysokim poziomie. Od małego Tima Cratchita(Anthony Walters), który wzrusza swoim dziecięcym oddaniem i wiarą w ludzkie dobro, przez znakomicie ucharakteryzowane[4] i przekonywujące postaci duchów, po postać Ebenezera Scrooge’a(George C. Scott), który dzięki swojej przemianie niesie nam przestrogę i nadzieję, mamy do czynienia ze znakomitym popisem gry aktorskiej znajdującym dzięki swojemu kunsztowi odzwierciedlenie w filozofii Dickensa o równości wszystkich. W tym filmie zwyczajnie nie ma słabej roli: każdy jest na swoim miejscu, nikt nie przesadza, a emocje i postawy poszczególnych bohaterów są wyrażone przez aktorów jasno i klarownie, tak aby mogły ukazywać całą szeroką galerię postaci niemalże jak w satyrach Krasickiego.
            Przez Opowieść wigilijną(1984) Clive Donner’a wędrujemy dokładnie w taki sam sposób jak zaprojektował to Charles Dickens w swoje książce. To właśnie dokładna adaptacja i jej pieczołowitość w podejściu do tematu jest bardzo istotnym i grającym na korzyść tego filmu warunkiem, dzięki któremu jest on tak dobry w zestawieniu z oryginałem. Duchy ukazują Scrooge’owi wizje z jego przeszłości(Angela Pleasence), teraźniejszości(Edward Woodward) oraz przyszłości(Michael Carter), która jest dla niego bardziej wyrokiem niźli przestrogą – w wypadku gdyby nie zmienił swojego postępowania. Naturalnie jako pierwszy zjawia się upiór Marleya(Frank Finlay), który zwiastuje nadchodzące zmiany i ostrzega Scrooge’a. Co się działo dalej powinien wiedzieć każdy, a jeżeli macie jakieś wątpliwości to najwyższy czas na nadrobienie zaległości w lekturach, lub zwyczajnie przekonanie się do tego o czym piszę i obejrzenie filmu. Obraz ten nie zmienia opisów jakie możemy przeczytać w książce, ale pogłębia ich wydźwięk dzięki swoim własnym środkom wyrazu, które zarówno reżyser, jak i aktorzy i scenarzyści wykorzystują w sposób bardzo umiejętny i przemyślany. Dzięki temu możemy jeszcze lepiej utrwalić sobie przesłanie Opowieści wigilijnej. Przesłanie, które znalazło uosobienie np. w słowach siostrzeńca Ebenezera Scrooge’a, Fredzie(Roger Rees), który wierzy, że Boże Narodzenie to […]czas – oczywiście, niezależnie od świętości, jakie w sobie niesie – pełen dobroci, miłosierdzia, zadowolenia; że to jedyny okres, jaki znam w długim, trwającym cały rok kalendarzu, kiedy ludzie pozwalają sobie swobodnie otworzyć swe zamknięte serca i myśleć o tych, którzy stoją od nich niżej, tak jakby byli wraz z nimi jedynie współtowarzyszami wędrówki do grobu, a nie inną rasą stworzeń, wędrującą w zgoła odmiennym kierunku.[5]

Ocena: 6/6

Na zakończenie pragnę wszystkim swoim czytelnikom życzyć szczęśliwych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. Niech duch tegorocznych świąt nawiedzi Wasze domostwa i podtrzyma w Waszych sercach płomień dobra i optymizmu, który pomoże przetrwać kolejny rok w zdrowiu i trosce o drugiego człowieka. Dzielcie się tymi wyjątkowymi chwilami i nie zapominajcie tej świątecznej atmosfery przez cały rok, a wierzę, że świat będzie lepszy.





[1] Dickens doskonale rozumiał sytuację biedoty. Kiedy miał 12 lat jego ojciec trafił do więzienia za długi, a sam Charles został zmuszony do pracy w fabryce czernidła.
[2] Warto zauważyć ogromny wkład Dickensa w przywrócenie wiktoriańskiej Anglii ducha i tradycji świąt Bożego Narodzenia: Na początku XIX wieku w Anglii nie obchodzono prawie w żaden sposób Bożego Narodzenia. Mieli na to w dużej mierze wpływ purytanie, którzy chcieli za wszelką cenę uniknąć tradycji mogących mieć swoje korzenie w kulturach pogańskich. Na dodatek w czasie krótkich rządów Olivera Cromwella, obchodów świąt Bożego Narodzenia po prostu zakazano. Wpływ na zanik obrzędów bożonarodzeniowych miała również rewolucja przemysłowa – wówczas to całe rzesze ludzi wyprowadziły się ze swoich rodzinnych wiosek, przenosząc się do dużych miast, tym samym porzucając dotychczasowe tradycje kulturowe i rodzinne. Panowało powszechne ubóstwo, ludzie zarabiali marne grosze, pracowali w bardzo ciężkich warunkach, a robotnikom nie dawano zbyt wiele czasu na jakiekolwiek świętowanie. Sytuacja zmieniła się za panowania królowej Wiktorii – wówczas to w sposób bardzo istotny ożywiono na powrót tradycję świętowania Bożego Narodzenia. To właśnie w epoce wiktoriańskiej powstała tradycja w tej formie, którą znamy do dziś – ze śpiewaniem kolęd, dekorowaniem choinki i wręczaniem kartek świątecznych. Jednakże na sposób świętowania i na specyficzne podejście do niego największy bodaj wpływ miał właśnie Charles Dickens. Boże Narodzenie było bliskie sercu pisarza. Jego świąteczne historie, a zwłaszcza Opowieść wigilijna, przywróciły jego czytelnikom Boże Narodzenie jako świąteczny dzień przeniknięty głęboką potrzebą filantropii. […] filozofia Bożego Narodzenia, pojmowanego jako czas dobroci dla innych, to właśnie spuścizna, którą pozostawia nam Charles Dickens i jego Opowieść wigilijna…
[Charles Dickens, Opowieść wigilijna, przeł. Magdalena Iwińska, red. Katarzyna Sarna, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2013]
[3] Bardzo subtelny(ponieważ cały film jest dość mroczny) a jednocześnie wymowny jest zabieg, który polega na ukazaniu świata Scrooge’a przez kontrast ciemności i jasności obrazu: w rzeczywistości – do czasu przemiany – Scrooge pokazany jest w niskim(ciemnym) kluczu, nawet gdy znajduje się na zewnątrz za dnia. Jedynie w wyrywkowych radosnych wspomnieniach jego świat ma dostęp do światła, gdy jednak duchy znikają, a on zostaje sam ze sobą, tonie w otchłani czerni. Dopiero po swojej metamorfozie jego postać jest odpowiednio oświetlana, przez co również konotuje inne wartości dla widza. Uzupełnia to również gra Scott’a, który po zrozumieniu swoich błędów, po przebytej metamorfozie przestaje się garbić.
[4] Efekty specjalne są znikome, a ich funkcje w dużej mierze przejmuje gra światła. Duchy są jednak wiarygodnie oddane, a ich zachowanie pozwala bez przeszkód odróżnić je od siebie i wyzwolić w widzu odpowiednie dla ich dziedzin emocje.
[5] Charles Dickens, Opowieść wigilijna, przeł. Magdalena Iwińska, red. Katarzyna Sarna, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2013, s. 21

wtorek, 2 grudnia 2014

Coś więcej niż film science fiction?



Pamiętam gdy po raz pierwszy obejrzałem Igrzyska Śmierci(2012). Zaraz po skończonej projekcji musiałem wybrać się na długi spacer w celu ukojenia emocji i nerwów. Do dziś pamiętam szok jakiego doznałem, a tym którzy dziwią się czemu podszedłem do tego co zobaczyłem tak emocjonalnie odpowiadam: to normalne kiedy oglądamy jak Schwarzenneger dziesiątkuje swoich wrogów w radosnej rozwałce, inaczej to wygląda gdy zamiast góry mięśni oglądamy napuszczone na siebie niczym dzikie bestie dzieci[1]; obok takiego obrazu nikt o zdrowych zmysłach nie przechodzi obojętnie!
Do tego atmosfera Panem i śmiałe ukazanie: przemocy, segregacji oraz wyraźnych kontrastów jako wątków ponadczasowych, które sięgają każdego szczebla drabiny społecznej. Władza jako narzędzie nadzoru i terroru absolutnego; społeczeństwo w której na klasę wyższą pracuje cała reszta, która jest do tego eksploatowana do granic możliwości w każdej dziedzinie życia; prawo ustanawiające de facto bezprawie; głód, bieda i wszechogarniające poczucie końca rzeczy – podsumowując te obserwacje najstraszniejszym staje się właśnie fakt, że to nie do końca zmyślone realia. Gdyby się przyjrzeć temu co dzieje się na świecie, to dochodzi się do wniosku, że jesteśmy świadkami takiego horroru tu i teraz, na Ziemi. W sposób oczywisty film dał mi również wiele do myślenia o kondycji człowieka jako jednostki oraz trybiku w społecznej maszynie współczesności, ale smutne wnioski jakie po tychże przemyśleniach wyciągnąłem, zachowam dla siebie gdyż nie są one celem tej pracy.
W oczekiwaniu na kolejną filmową odsłonę Igrzysk Śmierci(niestety okazała się nieco gorsza od poprzedniej części) błyskawicznie przerobiłem trzy tomy powieści Suzanne Collins dzięki czemu uświadomiłem sobie, że to kolejny cud kulturowy jakiego możemy doświadczyć w naszych czasach. Począwszy od magicznego świata wykreowanego przez J. K. Rowling, poprzez romantyczne(aczkolwiek nieco naiwne i niedopracowane) wskrzeszenie postaci wampira w wykonaniu Stephenie Meyer, kończąc - przynajmniej na razie – w Panem, stwierdzam, że urodziłem się w dobrym czasie jeśli chodzi o powstające, nowe artefakty kultury. Gdy jeszcze do tych kwiatków dołączę myśl o Peterze Jacksonie, który wskrzesił mojego ulubionego pisarza dla szarych mas, znikają dla mnie wszelkie wątpliwości. Sztuka filmowa naszych czasów umożliwia, nam – niewiernym Tomaszom epoki obrazu, ujrzenie światów, które mogliśmy wizualizować sobie jedynie w myślach. Jeśli do tego oddaje sensy i nie chybia w swoich wyobrażeniach, to otrzymujemy dzieło, które doskonale uzupełnia literaturę, dając jej drugie życie. Podobnie działo się w przypadku wymienionych przeze mnie pozycji i podobnie dzieje się w przypadku najnowszej części Igrzysk Śmierci – Kosogłosa(2014).
         Po nieco gorszej, jak już wspominałem, części drugiej zatytułowanej W pierścieniu ognia(2013), austriacki reżyser Francis Lawrence postanowił nieco zmienić perspektywę i pozwolić nam odpocząć od standardowego kina akcji – już w tym momencie mogę stwierdzić, że był to bardzo mądry ruch, który sytuuje najnowszą część trylogii na drugim miejscu, zaraz po jej premierowej odsłonie. Lawrence po raz kolejny balansuje na krawędzi podejmując się niełatwego tematu, zadziwiająco celnie trafiając w gusta i oczekiwania widzów, podobnie jak udało mu się to przy takich produkcjach jak Constantine(2005) czy I Am Legend(2007). Scenarzyści: Danny Strong oraz Peter Craig, którzy współpracowali w różnej mierze przy scenariuszach do poprzednich części, powtórzyli sukces Igrzysk Śmierci przekładając niemalże jeden do jednego fabułę powieści na filmową narrację[2]. Dla dociekliwych film: Kosogłos, gdyby spojrzeć na jego przełożenie według książki, rozpoczyna się w bliżej nieokreślonym czasie między drugim a trzecim tomem, zaś kończy na chwilę przed rozdziałem 13 ostatniej części trylogii. Gdy się przypatrzeć, to Kosogłos ma 27 rozdziałów, można więc powiedzieć, że podział ostatniego tomu na dwie części przebiegł dość sprawiedliwie. I choć zakończenie filmu w takim momencie pozostawiało pewien niedosyt, to zostało zrobione z wyczuciem. Dla kogoś kto książek nie czytał, to zakończenie będzie na pewno świetnym pretekstem do obejrzenia kolejnej części filmu, lub zwyczajnie przeczytania powieści.
Kosogłosa poprzedziła również bardzo wyraźna w swoim przekazie akcja reklamowa „Kapitol pozdrawia”, która ukazywała „typowych” mieszkańców wszystkich podporządkowanych Dystryktów. Te zdjęcia, które udało mi się z owej kampanii odnaleźć możecie oglądać pod bieżącą recenzją. Dodatkowym, przykrym wątkiem, który przyczynił się jednak do rozreklamowania filmu była śmierć Philipa Seymoura Hoffmana, który wcielił się w rolę Plutarcha Heavensbee, jednego z głównych organizatorów Ćwierćwiecza Poskromienia. Te szokujące elementy oraz wcześniejsza sława, jaką cieszy się do dziś powieść Collins, wpłynęły na niesamowity marketing Kosogłosa sprawiając, że film prawdopodobnie pobije rekordy kasowe. Dla przykładu Igrzyska Śmierci(2012) zarobiły 152 mln dolarów, W pierścieniu ognia(2013) przyniosło zysk rzędu 158 mln dolarów, zaś Kosogłos(2014) już teraz, gdy film jest jeszcze świeżo po premierze, daje swoim twórcom zyski rzędu 125 mln dolarów.
Jeśli chodzi o aktorów, to obsada nie uległa zmianie, zarówno jeśli chodzi o bardzo dobry poziom odgrywania postaci z powieści jak i nazwiska w czołówce. Jennifer Lawrence po raz kolejny czaruje swoją grą aktorską, której nawet najlepsi krytycy do dziś nie są wstanie ubrać w słowa. Ta dziewczyna ma w sobie po prostu „to coś” co sprawia, że naturalnie oddaje grane przez siebie postaci[3]. Jej płomienne przemówienia chwytają za serce równie emocjonalnie jak jej czyny w poprzednich częściach. Bardzo podobała mi się również scena, w której Lawrence autentycznie śpiewała piosenkę The Hanging Tree. I choć ona sama jako Katniss Everdeen, twarz rebeliantów walczących o życie, jeszcze się chyba nie obudziła, to przecież nic straconego bowiem pierwsza część Kosogłosa, ma za zadanie wprowadzić widza w stan oczekiwania i napięcia.
Z ról nieco bardziej rzucających się w oczy należy zwrócić uwagę na Elizabeth Banks, która doskonale wczuwa się w rolę żyjącej w swoim świecie Effie Trinkett, oraz Woody’ego Harrelsona, który po raz kolejny dzięki perfekcyjnej kreacji zapijaczonego mentora, Haymitcha Abernathy’ego, pozwala widzowi na chwilę wytchnienia od napięć związanych z przebiegiem akcji. Przyjemnie było również zobaczyć na ekranie Natalie Dormer w roli reżyser, Cressidy, której zadaniem jest uwiecznić działania głównej bohaterki(Dormer szerzej znana jest z roli Margaery Tyrell w serialu Gra o Tron; wspólnie z Lawrence tworzą dla męskiej części widowni niezapomniane przeżycia estetyczne). Na końcu wspomnę jeszcze o postaci pani prezydent Almy Coin, w którą wcieliła się Julianne Moore – niestety w jej przypadku widzę błąd w obsadzie filmu: zarówno na poziomie gry aktorskiej(zbyt ciepła i przystepna) jak i prezencji Moore. Naprawdę lepiej pasowałaby tutaj Jodie Foster, a przykładem na to jak Coin powinna wyglądać w wersji z Jodie, niech będzie kreowana przez aktorkę postać sekretarz obrony, Jess Delacourt z filmu Elysium(2013), choć to naturalnie tylko moje zdanie.
            Scenografia została zaprojektowana i wykonana perfekcyjnie, podobnie jak miało to miejsce w poprzednich częściach. Patosu wielu scenom dodaje również piękna muzyka Jamesa Howarda, którego chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Dystrykt 13 zrobił na mnie niesamowite wrażenie, gdyż jego wnętrza oddano dokładnie w ten sam sposób w jaki widziałem go czytając powieść. Pojazdy, kostiumy i pozostałe rekwizyty to oczywiście kwestia sporna względem odbioru książki lecz jeśli chodzi o ich filmowe odpowiedniki, to należy przyznać, że wszystko do siebie pasowało, a kostium Katniss podobał mi się chyba jeszcze bardziej niż ten, który rysował się w mojej głowie w trakcie lektury.
Jak pisałem wcześniej Kosogłos jest dość stonowany w porównaniu do poprzednich części filmu. Mniej tu wybuchów, mniej akcji. Nie mniej jednak przemyśleń i głębi postaci. Nie mniej piękna i analogii do współczesności – niektórzy Polacy mogliy nawet stwierdzić, że wiele tu analogii historycznych, choć ja wolę zachować dystans w podobnych dociekaniach.
Kosogłos część 1, to naprawdę dobre, mocne i zrównoważone stylistycznie kino science fiction, które z powodzeniem kontynuuje sukces swoich poprzednich części, a to przecież zdarza się ostatnimi czasy bardzo rzadko. Każdemu kto oglądał poprzednie części mogę śmiało powiedzieć, że nie zawiodą się na kontynuacji! Tym, którzy jeszcze nie doświadczyli fenomenu Igrzysk Śmierci, mogę tylko poradzić żeby wzięli się za czytanie i nie przechodzili obojętnie koło czegoś tak wyjątkowego, bo w przyszłości mogą tylko żałować.

Ocena: 5/6

Plakaty z kampanii reklamowej pierwszej części Kosogłosa:





[1] Nie ma się co oszukiwać, widz w naszych czasach jest w dużej mierze znieczulony i ciężko zaskoczyć go przemocą, z której przeważnie robi się atrakcję lub coś co ma obrzydzać, a nie wywoływać powszechną dezaprobatę zła. Ciekawym przykładem na takie znieczulające nas zabiegi może być scena z filmu Quentina Tarantino, Inglorious Basterds(2009): widz siedzący w kinie może odczuwać nawet radość z tego jak bohaterowie rozprawiają się z nazistami – w końcu to ci źli Niemcy, którzy zasługują tylko na okrutną śmierć. W pewnym jednak momencie sytuacja ulega odwróceniu. Tarantino pokazuje nam salę wypełnioną znienawidzonymi przez nas nazistami, którzy przednie bawią się, oglądając jak giną amerykańscy żołnierze. W tym momencie reżyser wyraźnie woła do nas: to właśnie wy, tak właśnie wyglądacie śmiejąc się z rozłupywania i skalpowania niemieckich żołnierzy, którzy koniec końców również byli ludźmi z krwi i kości. Prosty, aczkolwiek niezwykle wyrazisty zabieg, który uwielbiam przytaczać jako przykład.
[2] Należy zauważyć, że pisanie scenariusza do Igrzysk Śmierci nie było ciężką kwestią gdyż wydarzenia w powieści ukazywane są nam z perspektywy pierwszej osoby. Jest to niemalże filmowa narracja, która umożliwiła tak bliskie trzymanie się szczegółów.
[3] W 2013 roku Lawrence otrzymała Oskara za najlepszą rolę pierwszoplanową, którą zagrała w filmie Silver Linings Playbook(2012). Wywołało to niemałe zdziwienie pamiętajmy jednak, że fundacja Oskarów nie służy wyłącznie nagradzaniu aktorów, ale również ich promocji – naleciałości jakie pozostały po dawnej świetności Hollywoodu. W takim ujęciu prościej zrozumieć dlaczego Lawrence otrzymała Oskara, a np. biedny DiCaprio dotąd obchodzi się smakiem.