sobota, 10 października 2015

Vampire happens...



            What we do in the shadows opiera się na formie swobodnego reality-show. Już na początku filmu jesteśmy informowani, że będziemy mieć do czynienia z formą dokumentu. Wraz z ekipą telewizyjną wkraczamy do domu czwórki charakterystycznych, różnych od siebie, bohaterów, którzy są wampirami. Nie ma się jednak czego obawiać bowiem chronią nas krzyże i zapewnienia gospodarzy o naszym bezpieczeństwie – szaleństwo? Może, ale czego się nie robi żeby zdobyć dobry materiał. Tym bardziej, że nie co dzień ma się okazję spotkać skorego do rozmowy i wyjawienia swych sekretów wampira. W ten sympatyczny i niecodzienny sposób poznajemy grupę żyjących, a może lepiej napisać zwyczajnie, mieszkających razem amatorów ludzkiej krwi: Deacona[1], 183 lata(Jonathan Brugh); Viago[2], 379 lat(Taika Waititi); Vladislava[3], 862 lata(Jemaine Clement) i Petyra[4], bagatela ok. 8000 lat(Ben Fransham). Nic nadzwyczajnego dla współczesnego widza jakby się mogło wydawać. Nadzwyczajne w tym wszystkim jest jednak zestawienie bohaterów i umieszczenie ich w jednym miejscu, wspólnie zmagających się z problemami codzienności.
Chłopaki, choć są zupełnie z innych bajek, mają najzupełniej poważne, ludzkie problemy jak na przykład: kto ma zmywać zakrwawione naczynia, jak się ubrać skoro nie ma się odbicia w lustrze, kto powinien wycierać kurz i sprzątać tru… to znaczy to co zostało po gościach. Do tego dochodzą oczywiście rozterki związane z ich jestestwem, a więc w jaki sposób uśmiercać swoje ofiary, jak socjalizować się z ludźmi lub na przykład problem ghouli[5], które potrafią być dla swoich wampirzych panów równie przydatne co kołek w sercu. Więcej na ten temat jednak pisał nie będę, bo po prostu trzeba te komiczne zmagania obejrzeć na własne oczy, a sam film jest ich pełen. Bardzo fajne jest w tym wszystkim to, że pomimo komediowego podejścia do sprawy, wampirom jako takim niczego się nie ujmuje. Nadal potrafią być przerażające. To spora sztuka pokazać postaci z horrorów, w komedii i to w taki sposób. Trzeba zatem przyznać, że cechą charakterystyczną tego filmu jest nie tylko to, że bardzo dobrze wyczerpuje wątki związane z wampirami, ale również bardzo umiejętnie nimi operuje. Nie ma w tym wszystkim przesady i chyba właśnie ten balans formą i treścią jaki opanowali twórcy pozwala na pełnię radości z oglądanego obrazu.
            Ten niezwykły film mieści w sobie niemal wszystkie stałe, powtarzalne elementy związane z wampirami, zarówno pod względem ich literackich jak filmowych wyobrażeń. Mamy więc całą procesję stereotypów, domysłów i wierzeń, które łączą się z postacią wampira na przestrzeni wieków. Nasi bohaterowie potrafią latać, nie mają swojego odbicia w lustrze, mogą wpływać na ludzkie umysły, zmieniać formę, a ich odwiecznymi wrogami są łowcy(w tym wypadku rzecz jasna niezbyt rozgarnięci) i oczywiście wilkołaki. Żeby tego było mało każdy z wampirów, których losy śledzimy, odzwierciedla w pewien sposób ducha czasów, w których narodził się na nowo jako nieśmiertelny krwiopijca. Zróżnicowanie postaci dodatkowo podkreśla ich wyjątkowość i podejście do problemów z jakimi wspólnie się zmagają. Nie zabrakło niczego. Na te, silnie utrwalone w kulturze elementy, twórcy filmu nakładają problemy rzeczywistości. Problemy, które dla każdego z żyjących są oczywiste do tego stopnia, że stanowią rutynę dnia powszedniego. Dla wampirów jednak to nie takie proste i to na tym kontraście w dużej mierze bazuje humor w filmie. To trochę tak jakby Dracula obudził się dziś, rozejrzał dookoła i nie mogąc rozpoznać świata w którym się ocknął, zapytał: jak mam żyć… albo może lepiej, nie żyć? Budowany na mocnym fundamencie komizm sytuacyjny i dialogowy jest najsilniejszą stroną obrazu What do we do in the shadows. Sprawia, że widz lepiej identyfikuje się z bohaterami, ale również tłumaczy oraz uzasadnia powtórzenie, z którym w przypadku filmów o wampirach mamy tak często do czynienia – wampir kontra świat w którym przyszło mu egzystować.
            Konsekwentna, choć miejscami nieco uboga(wilkołaki) charakteryzacja, oraz klimatyczne scenografie pozwalają wczuć się w niewidzialny dla żyjących świat nieumarłych, który koegzystuje i rządzi się swoimi prawami, niezauważony, tuż pod naszymi nosami.



Panowie Clement i Waititi poradzili sobie rewelacyjnie w każdej kwestii związanej z obrazem. Żeby tego było mało zaangażowali się w produkcję na całego łącząc rolę reżyserów, scenarzystów i głównych bohaterów filmu w jedno na swoich przykładach. Będę mile zaskoczony jeśli ktoś w przyszłości nakręci podobny obraz z tej kategorii, równie gustowny i zrównoważony, pozwalający wejść w skórę wampira w naszych czasach. What we do in the shadows wyczerpuje bowiem temat do tego stopnia, że kolejnym filmowcom biorącym się za tego typu próby będzie bardzo ciężko przebić dzieło nowozelandzkich artystów. Film gorąco polecam nie tylko fanom horrorów, ale każdemu kto lubi się dobrze pośmiać.

Ocena: 4/6





[1] W postaci Deacona możnaby dopatrywać się serialowych odpowiedników młodych, rozzuchwalonych przedstawicieli wampirzego gatunku. Podciągnąłbym pod to również Zmierzch, ale chyba nawet Clement i Waititi uznali, że to zbyt banalne do parodiowania.
[2] Pamiętacie Wywiad z wampirem i książki Anne Rice? Viago na swoim przykładzie doskonale oddaje ich przesłanie. Naturalnie tak, jak pozostali jego „koledzy po fachu”, w krzywym zwierciadle.
[3] Karykatura hrabiego Draculi ze wszystkimi jego wadami i zaletami, które możemy znaleźć zarówno w dziele Stokera, jak i w jego późniejszych filmowych adaptacjach.
[4] Chyba najlepiej ucharakteryzowany wampir ze wszystkich. Od razu nasuwa się skojarzenie z Hrabią Orlokiem z Nosferatu Symfonia Grozy.
[5] Oczko w stronę gier fabularnych związanych ze światem wampirów. Podobnie jak w Vampire: The Masuerade nasi bohaterowie(w tym przypadku Vladislav) posiadają swoich ludzkich sługusów, którzy jeśli będą im posłuszni zostaną przemienieni w wampiry. Ta konwencja również została w filmie doskonale skarykaturowana.

czwartek, 8 października 2015

6 FESTIWAL KAMERA AKCJA WYSTARTOWAŁ



W tym roku postanowiłem spróbować kilku wolontariatów, aby móc po wszystkim porównać sobie dobre i złe różnice jakie je charakteryzują. Jak dotąd Biennale Sztuki Mediów 2015 TEST EXPOSURE we Wrocławiu (po raz drugi z resztą) zostawia w mojej pamięci i sercu szczególnie dobre wrażenia, ale dziś miałem okazję brać udział w przygotowaniach do festiwalu Kamera Akcja. Zapowiada się naprawdę dobra zabawa. Świetna atmosfera i sympatyczni ludzie. Do tego znakomicie goście i mnóstwo filmów, których bez tego festiwalu pewnie jeszcze długo bym nie obejrzał. Zachęcam więc wszystkich do przyjścia i poczucia filmowej atmosfery naszego miasta na żywo. Nie traćcie czasu, nie wahajcie się, po prostu przybywajcie na 6 Festiwal Kamera Akcja! Czekamy na Was! :-)


Po festiwalu postaram się napisać co nieco o swoich przeżyciach w związku z całym wydarzeniem. Jestem jednak po dzisiejszym dniu przekonany, że źle nie będzie.


Strona festiwalu w internecie: http://kameraakcja.com.pl/ 
Strona festiwalu na Facebook: https://www.facebook.com/kameraakcja?fref=ts 

ZAPRASZAMY

wtorek, 6 października 2015

Jesus Christ Superstar w Łódzkich plenerach



            O legendarnej rock operze napisano teoretycznie już chyba wszystko, dlatego nie będę powtarzał encyklopedycznych informacji, które każdy z Was może bez problemu znaleźć. Skreślę za to kilka słów na temat mojego własnego odbioru widowiska i naturalnie polecę je Wam do jak najszybszego obejrzenia. Będziecie mieli tę możliwość w najbliższym czasie, gdyż Jesus Christ Superstar będzie wystawiana ponownie na deskach Teatru Muzycznego w Łodzi w dniach 9-11 października. Tego po prostu nie możecie przegapić!



            Po pierwsze sztuka oglądana na żywo robi nieporównywalnie większe wrażenie do filmu Jewisona z 1973 roku. Nawet odgrywana w Łódzkich plenerach, w pasażu Schillera, rzucała na kolana. Ujmę to tak: po obejrzeniem tej sztuki na żywo, film, który być może jak ja widzieliście przed jej obejrzeniem, po prostu znika z pamięci. Bądźcie zatem gotowi na ucztę wrażeń jaką z całą pewnością zafunduje wam kunszt aktorów i widowiskowość samego przedsięwzięcia, które na deskach teatru będzie wyglądało zapewne jeszcze lepiej. W przypadku spektaklu na żywo również siła oddziaływania na widzów jest o wiele większa. Odsłony jaką Łodzianie mili okazję oglądać pamiętnego 2 października, nie powstydziłby się nawet Broadway. Nie umniejszając temu co widziałem, mogę sobie tylko wyobrażać jak cudownie musi to wyglądać za oceanem…
Uniwersalność Jesus Christ Superstar i forma w jakiej opowiada się nam o ostatnim tygodniu z życia Chrystusa, sprawdza się nieprzerwanie od wielu lat. Ta historia podczas wspólnego oglądania po prostu łączy pokolenia. Forma nie tylko wzmacnia ten związek, ale sprawia, że opowiadanie staje się atrakcyjne i co najważniejsze, zrozumiałe dla każdego. Stojąc tam i przyglądając się temu, z niekrytym zachwytem, pomyślałem sobie, że ludzie chętniej słuchaliby opowieści z Pisma Świętego, gdyby podać im je w takiej właśnie formie.



            Największe wrażenie zrobiły na mnie wejścia Jezusa i Judasza, oraz spokojne wystąpienia Marii Magdaleny. Z pewnością nie zapomnicie również fragmentu z Herodem, oraz słynnych Jesus Must Die i Superstar. Chwała należy się zaprawdę WSZYSTKIM aktorom, którzy energicznie, z niesamowitym zaangażowaniem i uczuciem odegrali swoje role. Potwierdza to fakt, że publiczność nie dała im spokojnie przechodzić od sceny do sceny i musieli oni zawsze chwilę czekać na ucichnięcie braw – zasłużonych naturalnie za każdym razem. Dodatkowym faktem przemawiającym za świetnością Polskiej wersji jest to, że została ona nagrodzona Złotą Maską za najlepsze role wokalno-aktorskie w minionym sezonie.
Na koniec, przy okazji tego tekstu pragnę podziękować Teatrowi Muzycznemu w Łodzi, oraz Łódzkiemu Centrum Wydarzeń. Był to pierwszy plenerowy spektakl, który obie instytucje zrealizowały wspólnie i mam nadzieję, że ten mariaż będzie rozwijał się w dalszym ciągu zapewniając Łodzianom podobne, cudowne, niezapomniane przeżycia. Dobra robota i zarazem piękne otwarcie sezonu dla Teatru Muzycznego.




Wszystkich natomiast gorąco zachęcam do obejrzenia rock opery Jesus Christ Superstar na żywo. Prawdziwym grzechem byłoby to przegapić…