wtorek, 10 marca 2015

Polska (B)Ida na Oskara?!


Do tej pory Polakom udało się zdobyć 12 Oskarów. Wygrywaliśmy nagrody głównie za muzykę i zdjęcia. Od czasu do czasu ktoś otrzymał Oskara honorowego, lub za całokształt twórczości czy po prostu reżyserię. W 1982 Zbigniew Rybczyński otrzymał statuetkę za najlepszy film animowany(Tango) i od tamtego czasu pomału przestawaliśmy wierzyć, że sen o Oskarach dla najlepszego filmu w naszym wykonaniu może się spełnić. Do czasu gdy na drogę po legendarną figurkę nie wstąpiła Ida(2013), Pawła Pawlikowskiego. Od festiwalu, do festiwalu, zdobywając coraz to więcej nominacji, a finalnie również nagród[1](w tym tych najbardziej prestiżowych), Ida wywalczyła sobie upragnionego przez naszych rodaków Oskara[2]. Była radość, a nawet euforia[3], w niektórych miejscach niemalże nabożne celebracje tryumfu Polskiej kinematografii, na którą wcześniej rodzimy rząd skąpił uwagi i pieniędzy. Na krótką chwilę wszyscy zamienili się w kinomanów, krytyków i filmoznawców pierwszego sortu, byle tylko móc w jakikolwiek minimalny sposób uczestniczyć w tym jakże podniosłym wydarzeniu, lub zwyczajnie wykorzystać sprzyjającą mu uwagę dla własnych celów[4].
Po okresie upojenia sukcesem obrazu Pawlikowskiego przyszedł w końcu czas wytchnienia, który umożliwia podejście do tematu na trzeźwo. Wykorzystując ten burzliwy okres od czasu uhonorowania Idy Oskarem, do dnia dzisiejszego rozmawiałem z kim tylko mogłem, pytając ludzi o ich własne zdanie na temat tego filmu. Ku mojemu zdziwieniu osoby z którymi rozmawiałem nie różniły się bardzo w swoich poglądach dotyczących Idy, pomimo, że różniło je wszystko inne(wykształcenie, wiek, wyznanie, zawód etc.). Dzięki swojemu małemu śledztwu mogłem przewartościować własne spostrzeżenia i wreszcie mogę się tym wszystkim z Wami podzielić. Nie będę jednak powtarzał tego co możecie zobaczyć w wywiadach czy innych recenzjach, skupię się na tym czym ten film jest dla mnie i, jak się przekonałem, dla wielu innych, podobnie myślących osób.


Jako pierwsze rzuca się w oczy zestawienie dwóch kobiet(głównych bohaterek), które bez wątpienia są swoim przeciwieństwem. Młodziutka Ida, dla zakonu siostra Anna(Agata Trzebuchowska) przed złożeniem ślubów otrzymuje polecenie od przeoryszy aby spotkała się ze swoją ostatnią żyjącą krewną, ciotką Wandą(Agata Kulesza). Ta ujawnia siostrzenicy prawdę o niej samej, zaś scena w której po raz pierwszy Pawlikowski stawia je naprzeciwko siebie nawet nieco mnie rozbawiła. Oto bowiem kontrastuje się czystą cnotę z dekadencją; świat zakonu znika w mgnieniu oka, aby ustąpić pola rzeczywistości. W radiu gra muzyka, a Wanda popala papierosa z wyuczoną nonszalancją. Nie ma tu ostrych cięć czy gwałtownych efektów dźwiękowych. Pozostają różniące się od siebie, a zestawione w niezwykle naturalny sposób zdjęcia. Ten kontrast charakterów, tak pięknie zobrazowany przez Ryszarda Lenczewskiego i Łukasza Żala, będzie widoczny niemalże przez cały film, aby wreszcie pokazać jak cnota zderza się, a następnie łamie w obliczu tłumionych uczuć i brutalnej rzeczywistości. Przejścia Idy są bowiem niczym próba silnej woli(wiary, jeśli ktoś woli w tę stronę), przy czym piękne jest to, że tej próbie poddany jest właśnie zwyczajny człowiek, a nie święta figura, za jaką na początku Ida może uchodzić w oczach widza. W całości przemawiają do mnie wypowiedzi Pawlikowskiego mówiącego o tym, że jest to film o zwyczajnych ludziach w zwyczajnym świecie, nie zaś o ikonach, które miałyby odzwierciedlać jakieś większe, napompowane idee. Tu nie ma męczenników, ani świętych; ofiar ani katów; wszyscy bohaterowie są rozgrzeszani i równi sobie[5] poprzez ciszę(czyt. brak sprzeciwu wobec rozgrzeszenia bohaterów i rozliczenia się z przeszłością).
Te proste losy, które odkrywamy na szlaku Idy i Wandy są zarówno największą zaletą, jak i wadą filmu. Pozwalają na luźną, nie przytłoczoną wielką światową historią, kontemplację przeżyć jednostki, ale mogą również powodować znużenie. Tym znużeniem najprędzej zarażą się osoby młodsze, które nie mają wielkiego pojęcia o tym jak Polska kiedyś wyglądała, lub mogła wyglądać jeśli spojrzymy na to z punktu wyjścia reżysera filmowego. Znużenie to chwyci również tych z nas(tutaj muszę dopisać siebie i swoich rozmówców), którzy zwyczajnie w przeszłości babrać się nie lubią(a przynajmniej nie w takim stopniu w jakim mamy do tego tendencję w naszym kraju): pamięć to rzecz fundamentalna, ale nie możemy sobie pozwolić na życie przeszłością, to do niczego nie prowadzi.[6] W tym przypadku nikt z kim rozmawiałem nie miał, podobnie jak ja, wątpliwości, że Ida to zwyczajnie piękna pocztówka ze starych lat, za którą kryje się jakaś dawno zapomniana opowieść.
            Zaraz po fabule i zanurzonych w niej bohaterkach, należy uwzględnić formę. I tym razem prostota gra na korzyść filmu. W tym przypadku to właśnie w technice filmowania znajdujemy najważniejsze dla całości przesłanie, oraz pytanie jakie stawia nam Paweł Pawlikowski. Magia tego obrazu broni go również przed tak zwyczajną historią, którą obrazuje. Nieruchome kadry zostały ujęte standardowym dla akademii formatem 1:37:1[7], a charakter zdjęć kojarzy się z wielkimi dziełami Antonioniego, Godarda czy Morgensterna, choć tych skojarzeń każdy będzie mógł znaleźć o wiele więcej z uwagi na uniwersalność w stylu kadrowania mise-en-scène. Czarno-biały, kadrowany stacjonarnie obraz[8] podkreśla, że nadrzędnym jego celem jest sama obserwacja, nie zaś wysnuwanie daleko idących wniosków. Każdy niemalże kadr nadawałby się na osobne zdjęcie do galerii, co sprawia, że film przypomina album z fotografiami z dawnych lat. Reżyser dzięki tym zabiegom przed każdym widzem z osobna stawia swoje ulubione pytanie: kim jesteś? Odpowiedzi udzielamy w sposób w jaki ustosunkujemy swoje podejście do problemów postaci w filmie. Tych problemów nie brakuje, a dzięki temu, że są one silnie zindywidualizowane, nasza odpowiedź pozwala nam przewartościować swoje myślenie co do wielu palących kwestii[9].
Świat Idy może przypominać zdjęcie, na tle którego poruszają się bohaterowie. Nie możemy jednak zapominać, że to także film drogi. Rzeczywistość w nim przedstawiona może sprawiać wrażenie brudnej, smutnej i zastałej[10], tak jednak nie jest: to świat pełen emocji, wydarzeń, ruchu i przemian. We wszystkim co oglądamy przebija się bowiem w jakiś niezrozumiały sposób pewien optymizm. Może wywołuje go fakt, że to co najgorsze już za nami? Może to sentyment wywołany powrotem do przeszłości? Na dłuższą metę ciężko jednak jasno odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ten niczym nie uzasadniony optymizm symbolizuje zarówno postać młodego Lisa(Dawid Ogrodnik) jak i muzyka pojawiająca się w tle(piosenki Koterbskiej, Mariniego, Kulig). Oba te elementy są nieco nie z tej bajki, pozwalają jednak widzowi na chwilowe wytchnienie podczas wędrówki Idy.


Pierwsze wrażenie po obejrzeniu Idy było dla mnie nijakie. Szargało mną odczucie, że to film biedny fabularnie i stylistycznie. Film o niczym i chyba dla nikogo, bo ileż razy można opowiadać podobne historie? Dopiero po trzeciej projekcji zacząłem uświadamiać sobie przesłanie i wartości jakie niesie ze sobą ten film. Teraz już wiem, że w jakiś sposób ten film zapamiętam(pozytywny rzecz jasna), tym bardziej po werdykcie Akademii Oskarowej. Wiem również, że jest zrobiony po mistrzowsku, a decyzja o zastosowaniu w nim starszego stylu była strzałem w dziesiątkę. Niestety historia jaką ze sobą niesie zupełnie do mnie nie przemawia. Tę wątpliwość w materię fabuły Idy potwierdził każdy z moich rozmówców, co musi przecież o czymś świadczyć. Może jesteśmy zmęczeni podobnymi historiami? Może jednak w ten dobry sposób pogodziliśmy się z przeszłością i nie potrzebujemy dowodu na to, że to możliwe? Może boimy się w ogóle wdawać w dyskusję na tematy, które ten film porusza, ale nie z braku wiedzy, czy postawy, ale z braku chęci szarpania się z krzykaczami, którzy i tak wiedzą swoje? A może tak bardzo pochłonęła nas zagraniczna perspektywa filmowania rzeczywistości, że nie umiemy doszukać się sensu w czymś co ma większą wartość artystyczną?
Te i wiele innych pytań stawia dla mnie Ida. Zadając je jednak, sama sobą udowadnia, że jest filmem wartościowym i ważnym – cudownie byłoby rzec, zamykającym pewien rozdział w historii naszej kinematografii, ale to pewnie niemożliwe. Mogę mieć tylko nadzieję, że kolejni twórcy uciekający się do podobnych tematów zrobią to równie kunsztownie i gustownie co twórcy Idy, którzy nie szarpiąc się z historią na siłę, skłonili nas do poważnych przemyśleń na temat tego co nam dała i kim dzięki niej jesteśmy?

Ocena: 4/6




[1] Aż 36 różnych nagród! W tym oczywiście Oskar i BAFTA.
[2] Muszę przyznać, że ten Oskar dał mi tyle samo radości i satysfakcji, co powodów do zastanowienia się nad sobą i swoim podejściem do filmu w ogóle. Nie będąc zawistny, bez zbędnych porównań i uzasadnień, w jakiś sposób odczułem to jako mało wartościowe, bądź zbyt proste zwycięstwo. Nie wspominając już o opiniach w stylu: żebraliśmy, żebraliśmy i w końcu wyżebraliśmy tą samą kwestią od wielu lat, swojego małego Oskara.
[3] W Łodzi sprzedawano nawet „ciastka filmowe” Ida.
[4] Zawrzało na temat czy Ida, to film antypolski, czy może antysemicki? Jałowe spory na ten temat mogły wiele osób dodatkowo zniechęcić do obejrzenia filmu, który jakby nie patrzeć stał się w Polsce popularny dopiero po otrzymaniu Oskara, lub w ostateczności po nominacji. Nie jest to jednak nic dziwnego, krótkowzroczność i egoizm w podejściu do wielu tematów to chyba nasza cecha narodowa: widzimy tylko dwa punkty, pośrodku których znajduje się to czego dostrzec nie jesteśmy najczęściej w stanie – właściwy sens.
[5] Jeśli bohaterowie filmu Ida sami nie udzielają sobie swoistego rozgrzeszenia, to robi to za nich ich własna przeszłość. Zdawać by się mogło, że ich życiem rządzi fatum, które sprowadzili na siebie wcześniejszymi wyborami.
[6] Mógłbym w tym momencie napisać kolejną pracę o tym w jaki sposób postrzegam przeszłość i jaki ma ona wpływ na nasze teraźniejsze bytowanie, ale nie o to tutaj chodzi. Paradoksalnie Ida broni się przed nadętym historyzmem tym, że osobom interpretującym ten film przez pryzmat wojen i holokaustu zaburza właściwy odbiór siebie, gubiąc je w labiryncie znaczeń, do których Pawlikowski w cale nie dążył, a od których usilnie się odżegnuje.
[7] Format academy: 1:33:1 (4x3) – Uznany przez Akademię Filmową w 1932 roku za standardowy format filmowy 35 mm. Obecnie częściej stosowany w odniesieniu do taśm 16 mm. Jest to zarazem tradycyjny format telewizyjny(przed pojawieniem się ekranów panoramicznych).
Pełna klatka taśmy 35 mm ustalona przez Akademię Filmową to tak naprawdę 1:37:1. Niemniej jednak w czasie projekcji filmu maska na projektor zmienia współczynnik kształtu obrazu do 1:85:1(w przypadku filmów z USA) lub 1:66:1(dla filmów europejskich). Kinooperatorzy amerykańscy, którym nie udaje się dostosować maski do filmów europejskich ukazują często niepożądane elementy – kurz, brud, włosy, a nawet mikrofony – w okolicach krawędzi kadru.
Tom Kingdon, Total directing: integrating camera and performance in film and television, Silman-James Press, Los Angeles 2004
[8] Jeśli dobrze zaobserwowałem to z ruchomym kadrem mamy do czynienia dopiero pod koniec filmu.
[9] Nie należy jednak myśleć, że Ida to film, który ma na celu cokolwiek, czy kogokolwiek rozliczać. Równa, pokazuje, że czasem najlepiej przebaczyć, zapomnieć i po prostu iść dalej jeśli to możliwe, ale z całą pewnością nie osądza.
[10] Wiele zdjęć powstało w Łodzi, która jako jedno z niewielu, jeśli nie jedyne miasto w Polsce zachowuje w pewnych miejscach klimat lat 50-60. Uzasadnianie tym faktem wyboru planu zdjęciowego mnie osobiście w równiej mierze cieszy, co smuci. Czasem mam wrażenie, że Polska w filmie to jedynie brudna Łódź i przekolorowana Warszawa. Ze skrajności w skrajność.