piątek, 1 grudnia 2017

Morderstwo w Orient Expressie. Stare grzechy rzucają długie cienie...



       Muszę przyznać, że Pan Kenneth Branagh nie tylko bardzo mnie w tym roku zaskoczył, ale również wprawił w niemałe zakłopotanie. Byłem bowiem święcie przekonany o tym, że Murder on the Orient Express, jest jego debiutem reżyserskim(mea culpa). Gdy przeanalizowałem jego twórczość przekonałem się, że jest on równie uzdolnionym reżyserem, jak i aktorem. Doszło do mnie także, że stoi on za kilkoma bardzo przeze mnie cenionymi produkcjami, na co nie zwróciłem wcześniej uwagi. Reżyserował takie perełki jak: Henry V(1989); Much Ado About Nothing(1993); Frankenstein(1994); Hamlet(1996). Tym razem w kooperacji z Ridleyem Scottem(produkcja) oraz Michaelem Greenem(scenariusz) udało mu się stworzyć kolejny piękny obraz, który podobnie jak pozostałe, godnie wynosi na ekran swój literacki pierwowzór.
Łatwo się domyśleć, że zagranie kolejnej znanej literackiej postaci było dla Branagha zarówno wyzwaniem, jak i potwierdzeniem jego kunsztu aktorskiego. Z pewnością bowiem nie jest łatwo na nowo wcielić się w rolę do której odbiorcy wszelkiej maści literatury, teatru, kina i telewizji przyzwyczajeni są od prawie stu lat(tu w przypadku prozy Agathy Christie)! Adaptacji scenicznych, jak i samych ekranizacji przygód Herculesa Poirot było zbyt wiele(w zaledwie cztery lata po ukazaniu się czwartej powieści Agathy Christie o legendarnym detektywie, jej powieści trafiły na deski teatru, wówczas po raz pierwszy w 1928, w jego rolę wcielił się Charles Laverton w adaptacji The Murder of Roger Ackroyd) nie ma więc sensu analizować i porównywać ich wszystkich do najnowszej wersji jaką oferuje nam Brannagh. Warto jednak pamiętać ekranizację Murder on the Orient Express w reżyserii Sidney Lumeta(12 Angry Man) z roku 1974 gdzie w rolę Poirot wcielił się fenomenalnie Albert Finney. Właśnie wtedy światowa publiczność zaznajomiła się lepiej z postacią detektywa, którą później bardzo skrupulatnie grał w serialu Poirot(1989-2013) ukochany przez wszystkich David Suchet.
Warto także cofnąć się do pierwowzoru literackiego i wspomnieć o jakże istotnym dla Murder on the Orient Express fakcie: w zakończeniu swojej powieści z 1934 Agatha Christie wywróciła ówcześnie panujące standardy powieści kryminalnej do góry nogami, szokując i wytyczając dla niej zupełnie nowe trendy. Dla kinomanów, którzy nie czytali powieść, zakończenie ekranizacji Pana Branagha może być mało efektowne, aczkolwiek z pewnością zaskakujące. Dla tych, którzy powieść czytali, zakończenie jakie oferuje nam reżyser jeszcze bardziej podkręca to co wcześniej osiągnęła Pani Christie w literackiej postaci.
O co tutaj jednak chodzi? Otóż w cudownym jak na swoje czasy Orient Express ginie jeden z pasażerów. Pech chciał, że pociągiem podróżował również sławny detektyw Hercules Poirot(Kenneth Branagh), który na prośbę swojego przyjaciela rozpoczyna śledztwo w celu ujęcia mordercy. A dalej… cóż. To dochodzenie każdy musi z Poirotem przeprowadzić osobiście.



Tyle z lekcji historii i wprowadzenia, gdyż Belgijski śledczy w ujęciu Branagha musiał przejść swoistą przemianę(i nie chodzi tu wyłącznie o mocno przerysowane w stosunku do jego wcześniejszych wersji, wąsy). Podobną przemianę musiało przejść także zakończenie jego opowiadania. Czemu? Sam reżyser i odtwórca głównej roli tłumaczy to w ten sposób: W świecie, w którym ludzie dzielą współodpowiedzialność za zbrodnie musisz zacząć myśleć nieco inaczej i zmieniać pewne fakty na potrzeby zręcznego opowiadania fabuły, lub knucia intrygi. I tak szybko jak zaczyna się to zmieniać, ludzie zastanawiają się, co jeszcze uległo zmianie? […] Wielu ludzi wyjdzie z kina zakłopotana, jeśli zbyt wcześnie zakrzyknęli, że wiedzą co się dzieje, lub stanie. Wiąże to również bezpośrednio z postacią samego Herculesa, który w jego wykonaniu staje się bardziej sprężysty i aktywny. Nie tylko „siada i myśli” [1], a działa. I to właśnie dzięki takiej postawie jego najnowszemu odtwórcy udaje się tchnąć więcej ducha i moralnej złożoności w postać niesamowitego detektywa. Według Branagha rodzaj dedukowania jakim kieruje się Poirot na końcu książki nie zadziałałby we współczesnej adaptacji filmowej: […] nie możesz po prostu powiedzieć: oto fakty. Nie w 2017 roku. Musisz zrozumieć co sam o tym sądzisz, co sam zamierzasz z tym zrobić. Ta decyzja reżysera i scenarzysty przełożyła się na ich zakończenie historii, którego nie znajdziemy w książce, a które aktualizuje w rewelacyjny sposób sens moralny literackiego pierwowzoru. Podkręcona wersja zakończenia powoduje również, że sam Poirot jawi nam się jako osoba moralnie absolutna, jak mówi Branagh: Potrzebujemy kogoś bardziej moralnie nienagannego niż my. Poirot mówi „Jest dobro, jest zło. Nie ma niczego pomiędzy”. I właśnie z tym problemem musi się zmierzyć. Musi sam zadecydować o tym, czy morderstwo może być przejawem sprawiedliwości.Rzecz jasna pojawia się tu parę subtelnych, humorystycznych akcentów wynikających choćby z dykcji Kennetha Branagh’a i natręctw jakie charakteryzują odgrywaną przez niego postać. Kenneth Branagh wziął sobie chyba jednak do serca radę jakiej Rosalinnd Hicks(córka Agathy Christie) udzieliła przed laty najbardziej znanemu odtwórcy roli legendarnego detektywa(Davido Suchet): Chcemy aby publiczność śmiała się razem z Poirotem wtedy kiedy to niezbędne, ale nigdy z niego samego. Dzięki temu sam Poirot pozostaje nadal ostoją spokoju i geniuszu, a gra aktorska Branagha staje się potężnym atutem całego przedsięwzięcia.



Kolejnym atutem jest tu także obsada: Judi Dench, Michelle Pfeiffer, Penelope Cruz, Willem Dafoe, Johnny Depp, Derek Jacobi. Ta lista jest dłuższa, ale wydaje mi się, że już te nazwiska mówią same za siebie. Oglądać tych wszystkich aktorów w świetnej formie i w tak cudownych rolach, to po prostu jakby Gwiazdka przyszła w tym roku nieco wcześniej! Nawet Pan Depp wysilił się tym razem, aby odbić się nieco od roli szalonego kapitana i przekonująco wcielić się w rolę ofiary.
Do tego klimatyczna, perfekcyjnie ilustrująca muzyka Patricka Doylea, który dzięki wcześniejszej współpracy z Branaghem mógł wypełnić jego obraz odpowiednimi do momentu dźwiękami. Film nakręcony został w formacie 70 mm, kojarzącym się z wielkimi produkcjami złotej ery Hollywood. W ciasnych przestrzeniach pociągu powoduje to rozszerzenie perspektywy co sprawia, że pomieszczenia są znacznie większe. Fantastyczne zdjęcia Harisa Zambarloukos’a wychwycają wszystkie majestatyczne ozdoby z jakimi spotykamy się w Orient Ekspresie. Film jest piękny nie tylko w warstwie technicznej(swoisty mariaż efektów cyfrowych i analogowych), ale także dzięki dopełniającym barokowy przepych minionej epoki wnętrzom, kostiumom i krajobrazom, z którymi zetkniemy się zanim nie ugrzęźniemy wraz mordercą nad przepaścią: nie ma ucieczki, wszyscy są podejrzani i zamknięci w odosobnionym od świata miejscu. Na całe szczęście jest z nami Hercules Poirot: prawdopodobnie największy detektyw na świecie…

Moja ocena: 6/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski


TYTUŁ: Stare grzechy rzucają długie cienie...Agatha Christie, Słonie mają dobrą pamięć, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2005
[1] Nie oznacza to, że oryginalny Poirot nie miał w sobie luzu. Wręcz przeciwnie, Agatha Christie poświęca w swojej książce cały rozdział na opisanie luźnej postawy detektywa w rozdziale „Poirot Sits Back and Thinks”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz