czwartek, 1 marca 2018

„Niebo nie zna wściekłości takiej jak miłość w nienawiść zmieniona, ni piekło nie zna furii takiej jak kobieta…”



           Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, to film o zemście; o tragedii zamordowanego dziecka; o lokalnej komedii jaką znaczą go nieudolni policjanci i przede wszystkim o zdesperowanej matce, która pragnie nękać i upokarzać stróżów prawa z małego miasteczka w odwecie za opieszałość z jaką podchodzą oni do sprawy gwałtu i morderstwa jej nastoletniej córki. To także film o gniewie, który jest energią napędzającą film Martina McDonagh’a. Nie jest on traktowany tutaj jak coś co da się wyleczyć, zagoić, zapomnieć czy choćby umniejszyć swojego destrukcyjnego wpływu na bohaterów. W Ebbing po prostu każdy jest na coś poważnie wkurwiony: Mildred(Frances McDormand) z powodu śmierci córki i braku winowajcy, szeryf Willoughby(Woody Harrelson) z powodu raka i bezsilności, a jego wydający się przygłupem, lojalny podwładny Dixon(Sam Rockwell) z powodu osobistych wycieczek głównej bohaterki do jego kolegów i przełożonego. Hollywood lubi nas uczyć, że gniew jest grzechem i że tylko dzięki akceptacji i zrozumieniu możemy znaleźć prawdziwe szczęście. Powierzchowna empatia i zgoda z panującą powszechnie niesprawiedliwością naszego świata są częstymi tematami w kinie, ale zwykle są traktowane po macoszemu. W świecie McDonagh’a nie ma łatwych odpowiedzi i niewyraźnych bohaterów czy złoczyńców. W pewnym momencie zaczyna się kwestionować działania Mildred i usprawiedliwiać działania Dixona. To w pewnym sensie jeden z najlepszych zabiegów jakich tu doświadczymy. W końcu świat jest bardziej złożony i trzeba prawdziwej sztuki aby to dobrze pokazać, nie tylko w kwestii życiowych tragedii, ale również chwil szczęścia – tymi dwoma płaszczyznami: komedią i dramatem, doskonale żonglują twórcy. McDonagh jako reżyser i scenarzysta, wraz ze zbalansowaną muzyką Cartera Burwell’a oraz autentycznymi zdjęciami Bena Davis’a osiągnął mistrzowski wynik końcowy. Tutaj chodzi bowiem bardziej o przyczynę i skutek niż o samo przestępstwo. Mildred wynajmuje billboardy aby sprowokować szeryfa do działania, co wywołuje gniew jego lojalnego podwładnego. Spirala szaleństwa zaczyna się nakręcać.

Trzy tablice na Drinkwater Road uosabiają życiową krucjatę pogrążonej w żałobie matki. Zamieniają one tę żałobę w broń; w sposób w jaki zrozpaczona kobieta pragnie rozprawić się z opieszałością prawa i jak się czasem wydaje całym światem. Tytułowe Trzy billboardy, są także sprytną sztuczką dzięki której reżyser przeskakuje pomiędzy wątkami śledztwa, a całej reszty opowiadania; jako sama metafora i element przypominający o źródłach całej tej sytuacji, silnie znaczą całą wierzchnią warstwę dramatu.

Martin McDonagh lubi grać komedią przeciw okrucieństwu i naśmiewać się z tego co nie zostało wypowiedziane wprost. Tego typu zestawienia w jego filmach mogą wywołać śmiech, który chwyta za gardło dając widzowi przewagę, ale może być także prowokacją do zastanowienia się nad tym, czy jest się tutaj z czego śmiać? Prowokacja bowiem, to czasami najlepsza metoda w dochodzeniu do tego kto może być podejrzany o zrobienie czegoś złego, a to właśnie takie zachowania zdają się interesować reżysera najbardziej. Jego sztuki jak Queen of Leenane, czy The Cripple of Inishmaan ukazują silne przywiązanie zachowania bohaterów do stanu ich umysłu. Wierzysz w to co ludzie robią, ponieważ dokonują wyborów – przeważnie właśnie tych złych w skutkach dla nich, lub ich otoczenia. Artysta nie oszczędza tu nikogo, pozwalając na to aby jego bohaterowie byli wadliwi i kierowani gniewem, który jak już pisałem jest motorem napędowym całości. Wyprowadza on swoich bohaterów z ich stref komfortu powodując, że wpadają w ów gniew, a czasami w zadziwiającą ich samych czułość.

Najnowszy obraz irlandzkiego filmowca-dramaturga, to bez wątpienia jeden z tych filmów, które chciałyby o sobie myśleć, że naprawdę mówią coś głębokiego o ludzkiej naturze i niesprawiedliwości świata. Odważna, demonstracyjna historia, napisana solidnie i bogato: brutalny karnawał amerykańskiego życia w małym miasteczku. Przejawia on ambicję do grania na amerykańskich ideologiach uwarunkowanych geograficznie(małomiasteczkowość, rasizm, okrucieństwo). Obraz osadzony gdzieś pośrodku wielkiego kraju, zawierający w sobie ukryte zbrodnie domowe, które odzywają się w jego populacji późnymi wieczorami. Demony ukrywane przed światłem dziennym, niewypowiedziane i chowane głęboko urazy, przebijają się w sposób który nanosi na ten zastający widza porządek rzeczy pewien niezmazywalny grymas i niepokój. I nawet jeśli Ebbing jest równie realne co Nibylandia, to jego problemy sięgają całkiem realnej płaszczyzny ontologicznej. Niektórzy przyrównują opowieść McDonagh’a do współczesnego westernu, ale moim zdaniem jak na film, w którym usłyszymy opis brutalnego gwałtu i morderstwa, wiertarka potraktuje kciuk dentysty jak gipsową płytę, ktoś wyleci przez okno, a ktoś inny niemal spłonie żywcem, Trzy billboardy wydają się zaskakująco spokojne.


Frances McDormand ukazuje fenomen swojej gry aktorskiej w pełnej okazałości. Jest w stanie więcej zrobić samymi emocjami niżeli inne aktorki monologiem. Po raz kolejny udowadnia, że jej puntem honoru jest satysfakcja z dobrze odegranej roli, a nie gwiazdorzenie na planie filmowym. Jej cierpienie jest wszechobecne, wyraźne, niemal namacalne. Uwidacznia się w jej spojrzeniu i gestach. Maluje się na jej ustach i zamienia twarz w kamień, jakby to miało pomóc umocnić jej swoją obronę przed światem. Ból, który zdaje się nie do uleczenia sprawia, że staje się ona coraz brzydsza i odpychająca, ale paradoksalnie właśnie to czyni ją bardziej ludzką. Jej rola jest kwintesencją równowagi pomiędzy komedią a tragedią, jaką zachował w filmie reżyser. Mildred – anioł zemsty, który bije nastolatków i każe kapłanowi wypierdalać z jej domu. Jej precyzyjne rzuty koktajlami mołotowa klasyfikują ją do pierwszej ligi Super Bowl. Pani McDormand z pewnością do szczętu wyczerpała możliwości jakie w scenariuszu rozpisał dla niej McDonagh. Jak celnie zauważa Wesley Morris(New York Critics): Wczuwasz się w postać Mildred, ale coraz bardziej się jej boisz. Gdy zbliża się do stolika z butelką wina, wręcz błagasz aby jej nie użyła. Staje się ona szaloną mamuśką. Poza Harrelson’em i Rockwell’em, reszta obsady to przy wirtuozyjnym występie McDromand po prostu dobrze zarysowane tło(choć biedny Dinklage może zostać w tym filmie zapamiętany podobnie jak kwestie czarnoskórych: wyłącznie jako pole do żartów i prowokacji).

Trzy billboardy za Ebbing, poruszają także luźno, ale namacalnie, kwestie rasowe. Wynika to tak samo z ideologiczno-geograficznego przymusu, który pozwala osadzić fikcyjną historię bliżej realnego świata, jak z zagrania ze strony samego McDonagh’a. Gdy Mildred wprost nazywa Dixona „oprawcą czarnuchów”(słowo „nigger” tylko podkręca atmosferę) rysuje nam w pewien sposób w kilku słowach całą mentalność jej otoczenia. McDonagh celowo wymachuje tym słowem przed twarzami publiczności niczym fiutem. Wydaje się, że podoba mu się absurd w jaki brnie społeczeństwo amerykańskie, ale chyba również sam dźwięk i reakcja jaki wywołuje. Igranie ze słowem podkreśla również postać Mildred: ileż radości sprawia jej zabawa rzeczami, którymi nie powinno się bawić. Takie zachowanie: bycie niegrzecznym i bycie z tego dumnym, umacnia w pewnym sensie postać głównej bohaterki jak i przekaz całego filmu.

Naturalnie film nie jest polityczny, choć niestety jego przekaz trafia do niektórych w ten sposób(rasizm; prawa kobiet; nadużycia władzy etc.). Na szczęście do innych trafiają jego wartości emocjonalne. Niestety jest w nim coś, co niechlubnie znaczy coraz mocniej produkcje filmowe z roku na rok; coś co sprawia, że w walce film-polityka, wartości tego pierwszego zostają zepchnięte na dalszy plan. Na nasze nieszczęście historia naznaczyła myśl filmową w sposób, który umożliwił wiązanie sezonu Oskarowego z procesami politycznymi. Wszak ludzie, którzy kręcą filmy wspierają, prowadzą lub finansują kampanie polityczne. Trudno przy takim stanie rzeczy nie stracić głowy, a już na pewno trudno zaufać wszelkim wielkim filmowym galom, za którymi przecież owa straszna polityka może się kryć. Omijając szerokim łukiem podobne dywagacje należy jednoznacznie stwierdzić, że Trzy billboardy za Ebbing, Missouri po prostu zdeklasowało tegoroczną konkurencję. Niezwykła historia Pana McDonagh’a, wygrała już pięć nagród BAFTA, cztery Złote Globy oraz została nominowana do Oskara w siedmiu kategoriach. Jeśli Akademia jeszcze się waha, to chyba sam zacznę wierzyć w pewne teorie spiskowe z nią związane. Tymczasem odsyłam Was do kin jeśli jeszcze nie widzieliście filmu. Nie będziecie żałować.

Moja ocena: 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz