Trzy
billboardy za Ebbing, Missouri, to film o
zemście; o tragedii zamordowanego dziecka; o lokalnej komedii jaką znaczą go
nieudolni policjanci i przede wszystkim o zdesperowanej matce, która pragnie
nękać i upokarzać stróżów prawa z małego miasteczka w odwecie za opieszałość z
jaką podchodzą oni do sprawy gwałtu i morderstwa jej nastoletniej córki. To
także film o gniewie, który jest energią napędzającą
film Martina McDonagh’a. Nie jest on traktowany tutaj jak coś co da się
wyleczyć, zagoić, zapomnieć czy choćby umniejszyć swojego destrukcyjnego wpływu
na bohaterów. W Ebbing po prostu każdy jest na coś poważnie wkurwiony:
Mildred(Frances McDormand) z powodu śmierci córki i braku winowajcy, szeryf
Willoughby(Woody Harrelson) z powodu raka i bezsilności, a jego wydający się
przygłupem, lojalny podwładny Dixon(Sam Rockwell) z powodu osobistych wycieczek
głównej bohaterki do jego kolegów i przełożonego. Hollywood lubi nas uczyć, że
gniew jest grzechem i że tylko dzięki akceptacji i zrozumieniu możemy znaleźć
prawdziwe szczęście. Powierzchowna empatia i zgoda z panującą powszechnie
niesprawiedliwością naszego świata są częstymi tematami w kinie, ale zwykle są
traktowane po macoszemu. W świecie McDonagh’a nie ma łatwych odpowiedzi i
niewyraźnych bohaterów czy złoczyńców. W pewnym momencie zaczyna się
kwestionować działania Mildred i usprawiedliwiać działania Dixona. To w pewnym
sensie jeden z najlepszych zabiegów jakich tu doświadczymy. W końcu świat jest
bardziej złożony i trzeba prawdziwej sztuki aby to dobrze pokazać, nie tylko w
kwestii życiowych tragedii, ale również chwil szczęścia – tymi dwoma
płaszczyznami: komedią i dramatem, doskonale żonglują twórcy. McDonagh jako
reżyser i scenarzysta, wraz ze zbalansowaną muzyką Cartera Burwell’a oraz autentycznymi
zdjęciami Bena Davis’a osiągnął mistrzowski wynik końcowy. Tutaj chodzi bowiem bardziej
o przyczynę i skutek niż o samo przestępstwo. Mildred wynajmuje billboardy aby
sprowokować szeryfa do działania, co wywołuje gniew jego lojalnego podwładnego.
Spirala szaleństwa zaczyna się nakręcać.
Trzy tablice na
Drinkwater Road uosabiają życiową krucjatę pogrążonej w
żałobie matki. Zamieniają one tę żałobę w broń; w sposób w jaki zrozpaczona kobieta
pragnie rozprawić się z opieszałością prawa i jak się czasem wydaje całym
światem. Tytułowe Trzy billboardy, są
także sprytną sztuczką dzięki której reżyser przeskakuje pomiędzy wątkami
śledztwa, a całej reszty opowiadania; jako sama metafora i element
przypominający o źródłach całej tej sytuacji, silnie znaczą całą wierzchnią
warstwę dramatu.
Martin McDonagh lubi grać
komedią przeciw okrucieństwu i naśmiewać się z tego co nie zostało
wypowiedziane wprost. Tego typu zestawienia w jego filmach mogą wywołać śmiech,
który chwyta za gardło dając widzowi przewagę, ale może być także prowokacją do
zastanowienia się nad tym, czy jest się tutaj z czego śmiać? Prowokacja bowiem,
to czasami najlepsza metoda w dochodzeniu do tego kto może być podejrzany o
zrobienie czegoś złego, a to właśnie takie zachowania zdają się interesować
reżysera najbardziej. Jego sztuki jak Queen of Leenane, czy The Cripple of Inishmaan ukazują silne
przywiązanie zachowania bohaterów do stanu ich umysłu. Wierzysz w to co ludzie
robią, ponieważ dokonują wyborów – przeważnie właśnie tych złych w skutkach dla
nich, lub ich otoczenia. Artysta nie oszczędza tu nikogo,
pozwalając na to aby jego bohaterowie byli wadliwi i kierowani gniewem, który jak
już pisałem jest motorem napędowym całości. Wyprowadza on swoich bohaterów z
ich stref komfortu powodując, że wpadają w ów gniew, a czasami w zadziwiającą
ich samych czułość.
Najnowszy obraz irlandzkiego filmowca-dramaturga, to bez wątpienia jeden z tych filmów, które chciałyby o sobie myśleć, że naprawdę
mówią coś głębokiego o ludzkiej naturze i niesprawiedliwości świata. Odważna, demonstracyjna historia, napisana solidnie i bogato: brutalny karnawał
amerykańskiego życia w małym miasteczku. Przejawia on
ambicję do grania na amerykańskich ideologiach uwarunkowanych geograficznie(małomiasteczkowość,
rasizm, okrucieństwo). Obraz osadzony gdzieś pośrodku wielkiego kraju, zawierający
w sobie ukryte zbrodnie domowe, które odzywają się w jego populacji późnymi
wieczorami. Demony ukrywane przed światłem dziennym, niewypowiedziane i chowane
głęboko urazy, przebijają się w sposób który nanosi na ten zastający widza
porządek rzeczy pewien niezmazywalny grymas i niepokój. I nawet jeśli Ebbing
jest równie realne co Nibylandia, to jego problemy sięgają całkiem realnej
płaszczyzny ontologicznej. Niektórzy przyrównują opowieść McDonagh’a do
współczesnego westernu, ale moim zdaniem jak na film, w którym usłyszymy opis
brutalnego gwałtu i morderstwa, wiertarka potraktuje kciuk dentysty jak gipsową
płytę, ktoś wyleci przez okno, a ktoś inny niemal spłonie żywcem, Trzy billboardy wydają się zaskakująco
spokojne.
Frances McDormand ukazuje fenomen swojej
gry aktorskiej w pełnej okazałości. Jest w stanie więcej zrobić samymi emocjami
niżeli inne aktorki monologiem. Po raz kolejny udowadnia, że jej puntem honoru
jest satysfakcja z dobrze odegranej roli, a nie gwiazdorzenie na planie
filmowym. Jej cierpienie jest wszechobecne, wyraźne, niemal namacalne.
Uwidacznia się w jej spojrzeniu i gestach. Maluje się na jej ustach i zamienia
twarz w kamień, jakby to miało pomóc umocnić jej swoją obronę przed światem.
Ból, który zdaje się nie do uleczenia sprawia, że staje się ona coraz brzydsza
i odpychająca, ale paradoksalnie właśnie to czyni ją bardziej ludzką. Jej rola
jest kwintesencją równowagi pomiędzy komedią a tragedią, jaką zachował w filmie
reżyser. Mildred – anioł zemsty, który bije
nastolatków i każe kapłanowi wypierdalać z jej domu. Jej precyzyjne rzuty
koktajlami mołotowa klasyfikują ją do pierwszej ligi Super Bowl. Pani McDormand
z pewnością do szczętu wyczerpała możliwości jakie w scenariuszu rozpisał dla
niej McDonagh. Jak celnie zauważa Wesley Morris(New York Critics): Wczuwasz się w postać Mildred, ale coraz
bardziej się jej boisz. Gdy zbliża się do stolika z butelką wina, wręcz błagasz
aby jej nie użyła. Staje się ona szaloną mamuśką. Poza Harrelson’em i
Rockwell’em, reszta obsady to przy wirtuozyjnym występie McDromand po prostu dobrze
zarysowane tło(choć biedny Dinklage może zostać w tym filmie zapamiętany
podobnie jak kwestie czarnoskórych: wyłącznie jako pole do żartów i
prowokacji).
Trzy billboardy za
Ebbing, poruszają także luźno, ale namacalnie,
kwestie rasowe. Wynika to tak samo z ideologiczno-geograficznego przymusu, który
pozwala osadzić fikcyjną historię bliżej realnego świata, jak z zagrania ze
strony samego McDonagh’a. Gdy Mildred wprost nazywa Dixona „oprawcą czarnuchów”(słowo
„nigger” tylko podkręca atmosferę) rysuje nam w pewien sposób w kilku słowach
całą mentalność jej otoczenia. McDonagh celowo wymachuje tym słowem przed twarzami
publiczności niczym fiutem. Wydaje się, że podoba mu się absurd w jaki brnie
społeczeństwo amerykańskie, ale chyba również sam dźwięk i reakcja jaki wywołuje.
Igranie ze słowem podkreśla również postać Mildred: ileż radości sprawia jej
zabawa rzeczami, którymi nie powinno się bawić. Takie zachowanie: bycie niegrzecznym
i bycie z tego dumnym, umacnia w pewnym sensie postać głównej bohaterki jak i
przekaz całego filmu.
Naturalnie film nie jest polityczny, choć niestety jego
przekaz trafia do niektórych w ten sposób(rasizm; prawa kobiet; nadużycia
władzy etc.). Na szczęście do innych trafiają jego wartości emocjonalne. Niestety
jest w nim coś, co niechlubnie znaczy coraz mocniej produkcje filmowe z roku na
rok; coś co sprawia, że w walce film-polityka, wartości tego pierwszego zostają
zepchnięte na dalszy plan. Na nasze nieszczęście historia naznaczyła myśl
filmową w sposób, który umożliwił wiązanie sezonu Oskarowego z procesami
politycznymi. Wszak ludzie, którzy kręcą filmy wspierają, prowadzą lub
finansują kampanie polityczne. Trudno przy takim stanie rzeczy nie stracić
głowy, a już na pewno trudno zaufać wszelkim wielkim filmowym galom, za którymi
przecież owa straszna polityka może się kryć. Omijając szerokim łukiem podobne
dywagacje należy jednoznacznie stwierdzić, że Trzy billboardy za Ebbing, Missouri po prostu zdeklasowało
tegoroczną konkurencję. Niezwykła historia Pana McDonagh’a, wygrała już pięć
nagród BAFTA, cztery Złote Globy oraz została nominowana do Oskara w siedmiu
kategoriach. Jeśli Akademia jeszcze się waha, to chyba sam zacznę wierzyć w
pewne teorie spiskowe z nią związane. Tymczasem odsyłam Was do kin jeśli
jeszcze nie widzieliście filmu. Nie będziecie żałować.
Moja
ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz