wtorek, 15 sierpnia 2017

Apokalipsa korposzczurów


            Na film The Belko Experiment trafiłem czystym przypadkiem, ale już po prowizorycznym przeglądzie obsady i twórców domyślałem się, że to będzie ciekawe kino… ciekawy eksperyment. Obrazowi Greg’a McLeana(Wolf Creek; Rogue; The Darkness) bliżej co prawda do horroru niż klasycznego thrillera, którym się go określa, ale ten fakt jedynie poprawia jego całokształt. Nie ma się temu co dziwić ponieważ reżyser ten specjalizuje się w kręceniu krwawych horrorów właśnie. Dodatkowo produkcję wspierali ludzie odpowiedzialni za Conjuring i Annabelle. W tym szczególnym wypadku połączył swoje siły ze scenarzystą James’em Gunn’em(Dawn of the Dead; Slither; Lollipop Chainsaw; obie części Guardians of Galaxy). Takie zestawienie reżysera i scenarzysty zapewniło filmowi nie tylko odpowiedni poziom napięcia, ale przede wszystkim krwiste sceny ukazujące przeróżne kontakty międzyludzkie, a to w dużej mierze o ich pokazanie tutaj chodzi. Ponadto dzięki panu Gunn’owi, McLean w końcu mógł wejść w psychikę filmowanych przez siebie postaci nieco głębiej niżeli tylko „do kości”. Jeśli obejrzymy wcześniejsze produkcje należącego do Splat Packu[1], Australijskiego reżysera to z łatwością zobaczymy, że praca z doświadczonym scenarzystą przyniosła mu nieoczekiwanie bardzo dobre skutki.
            Historia jest banalnie prosta: grupa osiemdziesięciu pracowników korporacji Belko zostaje zamknięta w biurowcu i zmuszana przez tajemniczego Wielkiego Brata do mordowania siebie nawzajem. Najciekawsze, że wchodzi tutaj w grę ostry rys polityczny, który celuje głównie w korporacyjne struktury USA. Zauważcie, że nikogo innego poza etatowymi pracownikami Belko nie wpuszczono do budynku na czas trwania eksperymentu. Okoliczna ludność została odesłana do domu, zaś okrutnemu badaniu poddawani są jedynie obywatele USA. Zwróćcie także uwagę na lokalizację samego biurowca.
W tym filmie możemy się domyśleć przebiegu całej fabuły, nie oznacza to jednak, że film jest nudny, czy pozbawiony większego sensu. Powtarzalność leitmotivu w tym wypadku aktualizuje wizualnie nawracający problem walki o przetrwanie w ekstremalnej sytuacji. Pikanterii całemu choremu eksperymentowi jakiemu poddani zostają pracownicy Belko, nadaje fakt, że dzieje się to właśnie w ich miejscu pracy. Z dala od rodziny, przyjaciół(tych prawdziwych[2]) i wreszcie w środowisku ultra korporacji, w której wyścig korposzczurów i wyczuwalna podskórnie dominanta przełożonych nad pracowniczą masą ludzką aż buzuje: bądźmy dla siebie przyjaźni, ale koniec końców lepiej żebyście pamiętali kto tu rządzi robaczki. Niecodziennym zjawiskiem w tego typu zestawieniach jest fakt, że reżyserowi udało się wydusić jeszcze trochę z materii horroru i upchnąć w całości wątek biurowego romansu...aż po grób.


            Wspominałem o ciekawym doborze obsady nie bez kozery. Do filmu zatrudniono dość kolorową ekipę składającą się z młodzików(John Gallagher, Adria Arjona) i weteranów(John McGinley, Tony Goldwyn). Aktorzy, którzy najczęściej przewijają się nam na ekranie(Ci których wymieniłem) znani są z różnych filmów(w sensie bogactwa gatunkowego ich repertuaru), ale raczej nie z krwistych opowieści o ludziach wyżynających się wzajemnie w pokręconym eksperymencie. Sprawia to, że postaci jakie im przydzielono zaskakują widza. Jak wcześniej pisałem: leitmotiv, który powtarza się w filmie na wielu poziomach, w tym przypadku także fabularnego zarysu postaci, nie ujmuje niczego temu obrazowi. Dodatkowym zaskoczeniem jest ścieżka dźwiękowa ułożona przez Tyler’a Batesa(300; Californication; Guardians of Galaxy), który postanowił przerobić znane utwory jak I wil survive, czy California Dreamin na język latynoski. Nieświadomie pomaga to ulokować akcję filmu w umyśle widza.


         Jest to film, o którym w Polsce było cicho, a który zasługuje na uwagę zarówno fanów horrorów i thrillerów, jak i tych z Was, którzy lubią zakładać się podczas projekcji kto przetrwa do samego końca. Myślę, że również z punktu socjologicznego czy nawet politycznego, jak wspominałem wcześniej, ten obraz ma wiele do powiedzenia. Nawet jeśli istnieje wiele podobnych filmów, które korzystają z motywu zamknięcia i szczucia ludzi na siebie, to The Belko Experiment ma tę przewagę, że jest najbardziej aktualny, przez co lepiej dociera do widza. Owe krwawe igrzyska, w których nagrodą jest przetrwanie przypominają nam, że w grze o życie możemy w cale nie różnić się od zwierząt, które instynkt  stawiają na pierwszym miejscu. Polecam Wam obejrzenie filmu i zastanowienie się nad jego przekazem, bo zastanawianie się nad tym jak byśmy się w takiej sytuacji zachowali sami, nie ma moim zdaniem większego sensu. Górę biorą zawsze instynkty.

Moja ocena: 4/6
Recenzję można przeczytać także na portalu Grabarz Polski



[1] Termin ukuty przez Amerykańskiego krytyka kina grozy, Alana Jonesa, którym określa on grupę filmowców kręcących wyjątkowo brutalne filmy zamykające się przeważnie w niskich budżetach. Do tej grupy należą np.: Eli Roth(Cabin in the Woods; The Descent), Neil Marshall(Dog Soliders; The Descent), Rob Zombie(The Devil’s Rejects; Hallowen), Robert Rodriguez(Planet Terror; Machete).
[2] Jeden z moich znajomych z pracy twierdził zawsze, że w pracy nie ma prawdziwych przyjaźni. Są jedyne znajomości i koleżeństwo. Po obejrzeniu The Belko Experiment przypomniały mi się jego słowa i to ile w nich prawdy jeśli się nad tym solidnie zastanowić. Film Grega McLean'a doskonale pokazuje jak kruche potrafią być sztuczne biurowe sojusze. Reżyser znajduje jednak w tym szaleństwie miejsce na uczucia wyższe, lojalność, a nawet miłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz