środa, 8 listopada 2017

Geostorm, czyli o tym, czy zła pogoda w Hollywood może tłumaczyć ogarniającą Fabrykę Snów nędzę artystyczną?



       Zwiastuny Geostorm wskazywały na spektakularne widowisko, które ukarze zagładę ludzkości w całkiem nowym świetle i da nam do pomyślenia jeszcze raz nad tym, dokąd zmierzamy. Niestety, podobnie jak obecna atmosfera w Fabryce Snów, ten film to najzwyklejsza katastrofa, która na pewno nie będzie w stanie rozpędzić mrocznych chmur z nad głów twórców zza oceanu. Spektakularny jest tu wyłącznie brak umiejętności twórców, którzy najwidoczniej rzucili się z motyką na słońce. Być może gdyby Pan Devlin współpracował przy tej produkcji z Rolandem Emmerichem(dziewięć wspólnie wykonanych obrazów), udałoby mu się stworzyć po raz kolejny tytuł, który jakoś się broni. Obaj panowie popełnili razem tak niezapomniane tytuły jak chociażby: Universal Solider(1992); Stargate(1994); Independence Day(1996); Godzilla(1998). Wszystkie warte zapamiętania, no i przecież nie zaprzeczycie, że o nich nie słyszeliście, lub ich nie oglądaliście. Należy pamiętać jednak, że Devlin odpowiadał przeważnie za produkcję i scenariusz wspomnianych filmów. Podobnie mogło być i w tym przypadku, niestety nie wiedzieć czemu scenarzysta stał się nagle reżyserem(jest to bowiem reżyserski debiut Dean’a Devlina), a film, który miał być w założeniu katastroficznym, przeszedł mutację w bliżej nieokreślony twór gatunkowy. Geostorm, to film, który w swojej „złożoności” pretenduje do miana miernej części Jamesa Bonda wymieszanego z efektami z takich „superprodukcji” jak The Day After Tomorrow(2004), czy Space Cowboys(2000). Wracając do wspomnianych zwiastunów, to są one kolejnymi z tej fatalnej serii, która pozwala oszczędzić na bilecie do kina, bo w zasadzie zdradzają wszystko co tylko się da, z i tak miałkiej przeważnie fabuły – Gostorm w niczym tutaj nie odbiega od innych tego typu, znienawidzonych przez widzów prób filmowych.

   Z czym jednak mamy tutaj do czynienia? Otóż ludzie przyszłości nauczyli się wreszcie kontrolować pogodę. Problem w tym, że jak się domyślacie, skoro to ludzie wpadli na pomysł jak zawładnąć nad siłami natury, to i ludzie będą chcieli te siły w końcu wykorzystać. A jak można się po naszym gatunku spodziewać głównym motorem napędowym rozpętanej w ten jakże nieprzewidywalny sposób apokalipsy jest mamona. Podejrzewam, że był to również jedyny cel przyświecający twórcom Geostorm. Chyba, że chcieli oni za wszelką cenę pokazać jak nie robić filmów. Gratuluję, udało się. Nakręciliście państwo, zaraz po The Mummy(2017), największy gniot tego roku!




  Szczerze mówiąc nawet nie wiem co napisać w kwestii aktorów, którzy zdecydowali się uczestniczyć w spełnianiu reżyserskich ciągot Pana Devlina. Po ekranie krząta się Gerard Butler, który gra faceta próbującego poza problemami rodzinnymi uporać się z zagładą planety, a w tle niczym na autopilocie biega reszta aktorów. Ci z kolei usiłują wydrzeć nieco dla siebie z prostacko napisanego dla nich scenariusza, który miesza wątki w taki sposób, że po godzinie filmu nie wiedziałem czy oglądam koniec świata czy może kolejny odcinek Rolnik szuka żony. W Hollywood musi zaiste panować straszna nędza artystyczna skoro po raz drugi w roku wypuszczają coś takiego do kin na całym świecie. Wstyd!

    Jeśli ktoś zdecyduje się obejrzeć film w 3D, to światełkiem w tunelu powinny być w tym wypadku efekty i pocztówki z Armagedonu, ale niestety i tutaj obraz kuleje. Na porządną akcję poczekamy sobie koło godziny(to ponad połowa filmu), tak więc na właściwy efekt 3D nie macie nawet co liczyć. Wasze oczy będą już najzwyczajniej za bardzo przyzwyczajone do tego typu projekcji żeby cokolwiek mogło je jeszcze zaskoczyć.

  Geostorm i wspominana The Mummy, to filmy które wbrew pozorom mają ze sobą wiele wspólnego. Przede wszystkim- i nie mam zamiaru nad nikim się tutaj litować- są dowodem na potworne wręcz braki w warsztacie swoich twórców(reżyseria, scenariusz). W oczywisty sposób kręcone są wyłącznie dla wyciśnięcia z widza gotówki. Nie mają nic wspólnego ze sztuką, ani nawet wiedzą o filmie ponieważ ich autorzy korzystają w wielu przypadkach z motywów o których nie mają zielonego pojęcia przez co nierzadko wręcz obrażają inteligencję widza(chyba, że ktoś lubi się w kinie absolutnie wyłączyć). Te „filmy” marnują dobre pomysły i pomijają witalne tematy, które mogłyby być o wiele ciekawiej ukazane: oba kryją w sobie wielki potencjał, który został najzwyczajniej zaprzepaszczony. A może żeby miało to odpowiedni wydźwięk, powinno się powiedzieć, że zostały po prostu spartaczone.

Ocena: 1/6
Recenzje można przeczytać także na portalu Grabarz Polski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz