poniedziałek, 3 listopada 2014

Jak i po co?

            Postanowiłem skreślić kilka słów, które wyjaśnią jakimi kryteriami kieruję się przy recenzowaniu filmów. Im dłużej starałem się poukładać sobie owe kryteria w głowie, tym bardziej przekonywałem się, że nie jest to takie oczywiste jak mi się wydawało. Bo co jest tak naprawdę ważne: reżyseria? scenariusz? aktorstwo? kostiumy? technika, czy może sztuka? …
Tę wyliczankę można by prowadzić jeszcze długo i wiele osób piszących recenzje filmowe to robi – zupełnie niepotrzebnie moim zdaniem. Kilka słów o tym kto i co zrobił nigdy nie zaszkodzi, w końcu recenzja jest trochę jak lokowanie produktu, warto więc zwrócić uwagę na jego twórców. Z niczym jednak nie można przesadzić i dlatego staram się zwrócić uwagę na twórców na tyle, na ile jest to konieczne, bo przecież to nie daty i fakty z ich życia najbardziej interesują widza, ale to co pokazali w swoich obrazach. Odnosząc się do braku przesady w wielu dziedzinach jakie przychodzi rozpatrywać pod kątem dzieła filmowego, należy również pamiętać, że recenzja nie może być streszczeniem filmu – z tym mogę mieć problem bo mam tendencję do przekształcania recenzji w analizę filmową, zwłaszcza gdy zobaczę jakiś wyjątkowo podobający mi się motyw.
Nie chciałbym utknąć w jakimś powtarzającym się schemacie i za każdym razem opisywać w tym samym miejscu analogicznych elementów obrazu, dlatego nie trzymam się jakiejś z góry założonej hierarchii wartości, która ma się przełożyć na całokształt oceny filmu. Zwracam uwagę raczej na to, co wpadło mi w oko w filmie na jakim skupia się dana recenzja. Elementy powtarzające się, które podlegają mojej ocenie, to często tło dla większej części wypowiedzi – niektórzy uznają to za błąd, chcąc przeczytać coś na temat charakteryzacji, muzyki itp., ale uważam, że lepiej napisać mniej, a konkretniej niż więcej i tak naprawdę o niczym.
Bardzo miło ogląda się i recenzuje dla przykładu filmy, które nawiązują do rzeczywistych wydarzeń z  życia ludzi, choć przy ich ocenie należy zachować szczególną ostrożność: każdy fakt lepiej sprawdzić dwa razy, niż wprowadzać czytelnika w błąd. Staram się trzymać tego myślenia, ale przyznaję, że odnajdywanie dzieła filmowego w ramach wspomnianej już historii, to coś co zawsze na równi mnie kręciło(można popisać się swoją wiedzą) jak i przerażało(czasem tej wiedzy może zwyczajnie zabraknąć). To właśnie intertekstualność i nawiązania do innych filmów pozwalają mi uciec od rutyny opisywania, niemalże w punktach, zalet i wad oglądanego obrazu. W tym wypadku recenzowanie nie jest już jedynie wypowiedzią na temat obrazu filmowego, ale próbą; każdorazowym sprawdzianem tego jak skutecznie czytamy i rozumiemy filmy przez bagaż własnych doświadczeń i własnej wiedzy. Dla mnie jest  to oczywiście również nauka, która ma szlifować warsztat. Bardzo często porównuję wszelkie zabiegi dookoła-filmowe z gotowaniem. W kuchni coś dobrego bardzo rzadko rodzi się przez przypadek. To lata praktyki pozwalają wielkim kucharzom tworzyć dania, które wywołują orgazm podniebienia u smakoszy i pozwalają stwierdzić, kto jest prawdziwym szefem kuchni, a kto nadaje się wyłącznie do obierania cebuli. Podobnie ma się sprawa jeśli chodzi o recenzowanie filmów: wyczucie, smak i umiar to coś co ma sprawić, że ludzie nie tylko będą chcieli czytać daną recenzję, ale przede wszystkim, że się ona im na coś przyda. Takiego połączenia przyjemnego z pożytecznym życzę sobie podczas pracy nad tym blogiem, liczę, że pisanie go będzie dla mnie tą dobrą praktyką, która sprawi, że nieco pewniejszym tonem będę odpowiadał na pytanie o swój aktualny, wyuczony zawód… filmoznawca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz